poniedziałek, 14 października 2013

Pamiątki ze Śląskich szpitali

Rozciągające się od Lublińca na północy do Jaworzynki w Beskidach przedwojenne województwo śląskie miało charakter wyjątkowy. Choć najmniejsze, jako jedyne na terenie II Rzeczypospolitej posiadało autonomię. W jego skład wchodziło dziewięć powiatów: pszczyński, rybnicki, lubliniecki, cieszyński, bielski, tarnogórski, katowicki, świętochłowicki oraz Królewska Huta przemianowana w 1934 roku na Chorzów. W gestii Sejmu Śląskiego leżała między innymi gospodarka regionu, szkolnictwo, energetyka, no i oczywiście służba zdrowia. Województwo miało też własny skarb oraz policję.   

Na obszarze województwa śląskiego w 1932 roku znajdowało się 60 szpitali. Do dziś ostało się wiele nich, a w części ciągle leczeni są pacjenci. Zawsze, gdy przejeżdżam obok dawnego Szpitala Unii Brackiej, dziś Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich, z jego pokrytym ceglaną dachówką i z dużym symbolem Czerwonego Krzyża dachem, na kilka sekund przenoszę się w czasie. Ten pochodzący z 1924 roku gmach ma w sobie jakąś magię, przykuwa moją uwagę, nie mogę oderwać od niego oczu (mam nadzieję, że nie spowoduje tam kiedyś wypadku drogowego). Niesamowitą zdolność przenoszenia w czasie ma także Szpital Kliniczny im. Andrzeja Mielęckiego przy ulicy Francuskiej w Katowicach, który do 1939 roku funkcjonował jako Lecznica Bracka. Nie licząc lublinieckiego Szpitala dla Umysłowo Chorych była to największa lecznica przedwojennego województwa śląskiego. Spędziło się tam trochę czasu podczas studiów… Niezwykły urok i historyczny klimat odnaleźć możemy też w zabytkowym kompleksie Szpitala Miejskiego w Bielsku-Białej powstałym pod koniec XIX wieku jako Szpital im. Cesarza Franciszka Józefa. Wszystkie wymienione szpitale są dziś nowoczesnymi jednostkami klinicznymi. Jedynie mury, no może jeszcze archaiczny układ sal, przypominają nam, że mamy do czynienia z zabytkami. W ich wnętrzach darmo szukać śladów historii.  Dlatego dziś chcę opowiedzieć właśnie o śladach historii, o czterech pamiątkach pochodzących ze śląskich szpitali.

Puszkę Schimmelbuscha dostałem niedawno. Nie wiem, czy mój darczyńca chciałby abym Go tu wymieniał, niech więc pozostanie anonimowy. Chcę jednak jeszcze raz powiedzieć (właściwie napisać) dziękuję! Wysoka na 17 cm stalowa puszka o średnicy 22 cm pochodzi ze szpitala w Mikołowie. Brak na niej jakichkolwiek symboli producenta. Służyła do sterylizacji narzędzi i materiału opatrunkowego. Proces sterylizacji przebiegał mniej więcej tak: do puszki pakowano narzędzia, puszkę wkładano do autoklawu, a potem w wysokiej temperaturze i podwyższonym ciśnieniu unicestwiano bakterie w myśl Listerowskiej zasady antyseptyki. Użycie puszek pozwalało na dostarczenie wysterylizowanych narzędzi na salę operacyjną z zachowaniem aseptyki. Konstruktorem tego wynalazku był żyjący w latach 1860-1895 berliński chirurg Kurt Schimmelbusch. Choć młody, zasłynął jako ten, który wraz ze swoim mistrzem Ernstem Bergmannem wprowadził w praktyce antyseptykę i aseptykę na sale operacyjne. Był też pomysłodawcą metalowej maski (maska Schimmelbuscha) służącej do eterowej lub chloroformowej anestezji wziewnej metodą otwartą.   
 
Puszka Schimmelbuscha pochodząca z mikołowskiego szpitala. Widoczne na fotografiach otwory umożliwiały swobodny przepływ gorącej pary. [fot. ze zbiorów autora]


Z jednego ze śląskich szpitali, którego dokładnie – nie wiem, pochodzi także inhalator Ombredanne’a. Jego konstruktorem był nie kto inny, jak francuski chirurg Louis Ombredanne (1871-1956). Z trzech powodów aparat ten był znacznym postępem w stosunku do wspomnianej wyżej maski Schimmelbuscha. Po pierwsze ułatwiał on osiągnięcie wysokiego stężenia anestetyku w mieszaninie wdechowej. Dzięki wyskalowanemu pokrętłu znajdującemu się z boku metalowej kuli stanowiącej korpus inhalatora możliwe było regulowanie otworu, przez który pacjent wdychał pary eteru. Po drugie, jego konstrukcja ograniczała negatywny wpływ na personel sali operacyjnej (w myśl zasady „nie spać!, pracować!"). Wreszcie po trzecie, w kuli znajdowały się kawałki chłonnego filcu, dzięki czemu do pojemnika można było wlać 150 ml płynnego eteru bez uciążliwego odmierzania kropli anestetyku. Oprócz wymienionych części inhalator składa się jeszcze z maski twarzowej oraz worka oddechowego zrobionego z wypreparowanego zwierzęcego pęcherza.
Inhalator pierwszy raz zademonstrowano w Paryżu w roku 1908. Niedługo potem jego pierwsze egzemplarze pojawiły się na ziemiach polskich. Od tego czasu można było je spotkać na wielu polskich salach operacyjnych, jednak nigdy nie wyparły one poczciwych, prostych w użyciu i tanich masek Schimmalbusha. W niektórych szpitalach w naszym kraju inhalatory Ombredanne’a były w użyciu jeszcze przez wiele lat po II wojnie światowej. 
Po lewej: Inhalator Ombredanne’a w pełnej krasie. Warto zwrócić uwagę na wygrawerowany na korpusie inhalatora napis „COLLIN DEPOSE No 12902”. Po prawej: Do przechowywania inhalatora służy specjalnie do tego przeznaczona drewniana skrzyneczka. [fot. ze zbiorów autora] 
 Po lewej: Na masce twarzowej wygrawerowano nazwę producenta - firmy H.Windler z Berlina. Po prawej: Na tym ujęciu doskonale widoczne jest wyskalowane pokrętło regulujące wielkość otworu, przez który pacjent wdychał anestetyk. [fot. ze zbiorów autora]  



Autonomiczne województwo śląskie w gruncie rzeczy tworzyły dwie historyczne krainy: Górny Śląsk i Śląsk Cieszyński. Jak przystało na obszar pogranicza było ono regionem wielonarodowym i wielokulturowym. Tą wielonarodowość można zobaczyć na prezentowanej poniżej dwujęzycznej karcie obserwacyjnej firmy H.Holzmann z Katowic. Mniejszość niemiecka była najliczniejszą po Polakach grupą narodowościową na Śląsku. Na przykład w Bielsku w 1921 roku ludność deklarująca  język niemiecki jako macierzysty stanowiła aż 61,9% mieszkańców, natomiast spis z 1931 roku wykazał, że jest ich już 45,8%. Na karcie nie jest wprost napisane, że pochodzi ona z jednego ze śląskich szpitali, ale skąd może pochodzić? Firma z Katowic, podpisy po polsku i niemiecku… 
Bazgrolenie lekarzy nie jest kwestią ostatnich lat – to wieloletnia tradycja, dzięki której nie jestem w stanie odszyfrować nazwiska pacjenta. Trafił on do szpitala nieźle chory, o czym świadczy wysoka gorączka 39,60C. Lekarze zdziałali cuda i już po miesiącu (sic!) pacjent był zdrów jak ryba. [fot. ze zbiorów autora]

Ostatnia rzecz, którą chciałem pokazać to fotografia przedstawiająca dr. Waltera Antesa (1910-1984) wraz z pielęgniarką zakonną przy aparacie do znieczuleń AGA szwedzkiej firmy Stille. Zdjęcie wykonano 1938 roku w Szpitalu Miejskim przy ulicy Raciborskiej w Katowicach (dziś Szpital im. Stanisława Leszczyńskiego). W polskich realiach aparaty do znieczuleń były drogim cudem techniki anestezjologicznej i na ich zakup mogły pozwolić sobie tylko nieliczne ośrodki. Przed zakupem aparatu Szpital Miejski wysłał dr. Antesa na szkolenie do Sztokholmu do oddziału sławy chirurgii naczyniowej Clarence’a Crafoorda.
 [fot. ze zbiorów autora via prof. Anna Dyaczyńska-Herman]

Jakoś tak wyszło, że dzisiaj dużo było o anestezjologii, historii i Śląsku, mało o medycynie wojskowej. Do zabytkowych śląskich szpitali, będę musiał jeszcze wrócić.  
 

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy blog. Znalazłam przypadkiem szukając informacji o aparacie Ombredanne'a. Na pewno zajrzę (dodaję do zakładek ;) ). Pozdrowienia z Poznania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przez przypadek znalazłam się na tym blogu, a tu taka niespodzianka - zdjęcie dziadka z aparatem do znieczulenia. Historia koło zatoczyła.
    Ania - anestezjolog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doktor Aniu, proszę do mnie napisać! Koniecznie! olorut@o2.pl
      Aleksander Rutkiewicz

      Usuń