piątek, 26 lutego 2016

Stres bojowy w polskiej brygadzie spadochronowej

Noc była ciężka, nieprzespana. Napięcie nie pozwalało zmrużyć oczu. Wszyscy myśleli o tym co przyniesie nowy dzień. I czy w końcu polecą pod Arnhem. Kiedy w godzinach rannych 20 września 1944 roku żołnierze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej wyskakiwali z ciężarówek, które przywiozły ich na lotniska Saltby i Spanhoe do sztabu generała Sosabowskiego przyszedł rozkaz zmieniający zadanie dla polskiej brygady i wyznaczający nową strefę zrzutu. Żołnierze jeszcze raz przeglądali sprzęt i broń z nadzieją, że tym razem uda się wystartować. Poprzedniego dnia, 19 września, pogoda była tak fatalna, że uniemożliwiła start samolotom transportowym, które miały przyrzucić Polaków do Holandii. Start kilkukrotnie opóźniano, aż w końcu odroczono do następnego dnia. Dnia, który właśnie wyłaniał się z gęstej jak mleko mgły…
W sztabie pospiesznie analizowano nową sytuację. W Arnhem i w rejonie Oosterbeek trwały ciężkie walki. Sytuacja brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej uwięzionej w kotle na północnym brzegu Renu stawała się coraz bardziej dramatyczna. W odcięciu znaleźli się też Polacy, którzy w dwóch rzutach szybowcowych wylądowali razem z Brytyjczykami. Przygotowywany przez kilka dni plan udziału 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej w operacji „Merket-Garden” wziął w łeb. Teraz brygada miała wylądować bardziej na zachód, w rejonie wioski Driel. Nowym zadaniem polskich spadochroniarzy było dotarcie do promu Heveadorp i przeprawienie się na północny brzeg. Mieli odciążyć w walkach brytyjskie „czerwone diabły”. Nerwy udzielały się wszystkim. Plan wywrócono do góry nogami, pod Arnhem trwała ciężka walka, a tu ta cholerna pogoda… 
W końcu przyszedł rozkaz do założenia ekwipunku oraz spadochronów i wejścia na pokład samolotów. Spadochroniarze objuczeni kilkudziesięcioma kilogramami sprzętu zaczęli gramolić się do maszyn. Zapuszczono silniki  i amerykańskie C-47 powoli  ruszyły na  start. Nerwy  napięte  były  do  granicy możliwości – jak to przed startem. Nagle samoloty zaczęły zawracać na stojanki. Amerykańskie załogi dostały rozkaz przerwania startu. Pogoda nadal była zła. Lot odwołano o kolejne 24 godziny. Spadochroniarze wychodzili z maszyn przeklinając, część miała łzy w oczach. Pewnie zdawali sobie sprawę, że  jutro po  raz trzeci przechodzić będą wszystko od nowa. Chcieli „mieć to już za sobą”. Relacje wskazują nawet, że emocje polskich spadochroniarzy były tak gorące, że część amerykańskich lotników unikała kontaktu z nimi jak mogła. 
Jeden z Polaków nie wytrzymał  napięcia. Wyciągnął broń, przyłożył do głowy i wypalił. Zginął na miejscu. Zwłoki  dwudziestoośmioletniego sapera Tadeusza Mikiciuka ze spadochronowej kompanii saperów pochowano na Cmentarzu Lotników Polskich w Newark-on-Trent w Anglii. 
Polscy spadochroniarze czekający na start. 

*
Mawiają, że do trzech razy sztuka. I tak było tym razem. Samoloty z żołnierzami 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej oderwały się wreszcie od pasów 21 września 1944 roku. Dwa dni po czasie. Polacy wylądowali pod Driel. Gdy okazało się, że prom, którym mieli przeprawić się został  zatopiony,  gen.  Sosabowski  zdecydował,  że  brygada zajmie pozycję we wsi i przejdzie do obrony, ponawiając jednocześnie próby przedostania się przez rzekę. 22 września Niemcy wsparci przez pojazdy opancerzone przeprowadzili atak na Driel,  który  został  skutecznie  odparty  przez  spadochroniarzy.  W  kolejnych  dniach  nie ponawiali  już  tak  silnych ataków. Driel znalazło  się natomiast pod ciężkim ogniem artylerii. Najsilniejszy  ostrzał  spadł  na  polskie  pozycje  23  i  25 września,  a  spośród wszystkich obrażeń  bojowych  rany  odłamkowe  stanowiły  blisko  80%.  Trudno  było  o  bezpieczne schronienie    ostrzeliwana  była  nawet  szkoła,  w  której  rozwinięty  był  główny  punkt opatrunkowy  brygady.  Nie  chroniły  go  nawet  flagi  i  duże  białe  płachty  z  czerwonym krzyżem. Od 22 do 25 września Driel praktycznie było odcięte od zaopatrzenia, niemożliwa była także ewakuacja rannych. Kończyły się zapasy, a także opatrunki, leki i osocze. W trakcie walk w Driel doszło do kolejnego samobójstwa. Na swoje życie targnął się trzydziestoletni żołnierz 3. batalionu spadochronowego kpr. Tomasz Barkiet. Do  tragedii tej doszło 24 września.

*
Samobójstwa były najpewniej wynikiem zaburzeń psychicznych, które rozwinęły się u żołnierzy pod wpływem wielkiego, trudnego do opanowania stresu. Zjawisko to znane było lekarzom wojskowym od lat. Podczas I wojny światowej nazywane było „szokiem artyleryjskim”. U żołnierzy, którzy doświadczyli piekła okopów, walki wręcz, ataków gazowych czy ciężkiego ostrzału często obserwowano zaburzenia psychiczne. Wyłączali się, stawali zamurowani jak słup soli, nic do nich nie docierało. Albo wręcz przeciwnie: w ataku paniki wpadali w szał, robili irracjonalne rzeczy. Niektórzy chwilowo tracili wzrok, słuch, lub choć chcieli, nie potrafili wydusić z siebie słowa. Podczas kolejnej wojny światowej „szok artyleryjski” zastąpiono terminem „wyczerpania walką” - battle  exhaustion,  combat  exhaustion. W Armii Amerykańskiej  rozpoznanie  to  dominowało wśród wszystkich zaburzeń i chorób psychicznych. Problem  ten  dotyczył  również  żołnierzy  wojsk powietrznodesantowych. Na przykład podczas operacji „Market-Garden” w 82. Dywizji Powietrznodesantowej takich przypadków o różnej ciężkości  było aż  261, z czego  do szpitali na tyłach ewakuowano 161 żołnierzy.
Tadeusz Mikiciuk jest zapomnianą polską ofiarą operacji "Market-Garden". Trochę dlatego, że jego ciało spoczywa na cmentarzu lotników polskich w Newark, a nie wraz z resztą Polaków w holenderskim Oosterbeek. Ale po części także dlatego, że nie zginął w boju i nie znajduje się na listach strat 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej [źródło: http://www.derekcrowe.com/poland/wargraves/photo.aspx?id=987]


*
Wśród żołnierzy brygady generała Sosabowskiego, którzy po zakończonej operacji „Market-Garden” znaleźli się w szpitalu  było dwóch, u których rozpoznano objawy, jak to nazwał w swoim sprawozdaniu  szef  służby zdrowia  brygady  ppłk dr Jan Golba, „wyczerpania  nerwowego o charakterze psychoneurotycznym”. Jeden z  nich po tygodniowym  pobycie w szpitalu i odpoczynku powrócił do oddziału, gdy ten znajdował się jeszcze w Holandii.  Hospitalizacja drugiego żołnierza była dłuższa, lecz i on wrócił do brygady.


*
Obecnie nie mówimy już o "wyczerpaniu walką", lecz o "stresie bojowym". Do  czynników  ryzyka  rozwoju  zaburzeń  stresowych u żołnierzy  zalicza  się  między  innymi uczestnictwo w walkach  i  bycie  świadkiem  śmierci  towarzyszy  broni,  odpowiedzialność  za śmierć  cywilów,  uczestnictwo w  zdarzeniu,  które  doprowadziło  do  śmierci wielu  żołnierzy. Brutalność walk odbija się na stanie psychicznym ich uczestników. 
Zaburzenia stresowe występują też w świecie cywilnym. Obserwuje się je u ofiar brutalnych przestępstw, gwałtów, uczestników wypadków.  
Zaburzenia stresowe mogą przybierać też przewlekły charakter. Rozpoznajemy wtedy o PTSD – post traumatic distress sydrome ­– zespół stresu pourazowego.


*
Choć temat zaburzeń stresowych dotykających żołnierzy jest stary jak świat, to od czasu II wojny światowej nie istniał on praktycznie w świadomości polskiej opinii publicznej. Żołnierze przecież nie chorują psychicznie. Są twardzi. Stoją na straży wolności ojczyzny i godności polskiego munduru. Także wojskowa służba zdrowia przez lata jakby problemu nie widziała. Dopiero ostatnie wojny w Iraku i Afganistanie ujawniły problem. Do kraju zaczęli wracać żołnierze, którzy doświadczyli okrutnych rzeczy. Część z nich dotknęły ostre zaburzenia stresowe, u innych rozwinęło się PTSD.Na szczęście jest w kraju miejsce gdzie mogą odnaleźć pomoc. Jest nim Klinika Psychiatrii i Stresu Bojowego Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.


*
Głównym bohaterem trzeciego odcinka „Kompanii Braci” produkcji Stephena Spielberga jest szeregowiec Albert Blithe. Dziesięcioodcinkowy serial opowiada prawdziwą historię kompanii „E” 506. Pułku Piechoty Spadochronowej amerykańskiej 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Podczas walk o Carentan pvt. Blithe w wyniku stresu bojowego utracił wzrok. Objawy wycofały się po krótkim czasie. Ani w zbiorowej świadomości ani w polskim kinie nie mamy szeregowych Blithe’ów. My mamy „niezłomnych”.
Żołnierz 101. Dywizji Powietrznodesantowej pvt. Albert Blithe w wyniku dużego stresu związanego z desantem i działaniami bojowymi podczas walk w normandzkim Carentan stracił na pewien czas wzrok. Blithe jest głównym bohaterem jednego z odcinków "Kompanii Braci", w którym mocno wyeksponowano problem stresu bojowego. 

I na koniec niezwykle ciekawy wywiad z prof. Stanisławem Ilnickim, wojkowym psychiatrą ze szpitala "na Szaserów". Warto przeczytać: Niewidoczne rany