środa, 21 maja 2014

Linia Gustawa przełamana!


Od Ortony nad Adriatykiem, wzdłuż rzek Sangro, Rapido i Gargiliano, aż po masyw gór Auruncyjskich u wybrzeży Morza Tyreńskiego ciągnęła się linia Gustawa. Stanowiska karabinów maszynowych i moździerzy, wykute w skałach jamy, sieć okopów i pillboxów, pola minowe i zasieki z drutu kolczastego stanęły na drodze idącym na Rzym aliantom. Możliwości ruchu były ograniczone. Górzysty teren tej części Italii uniemożliwiał wykorzystanie na większą skalę wojsk pancernych, a broniącym się Niemcom dawał doskonałe warunki do obrony. Spoglądając na mapę szybko zdamy sobie sprawę, że chcąc zdobyć Rzym, alianci zmuszeni byli nacierać Doliną Rzeki Lirii. Oczywiście z tego faktu zdawali sobie sprawę także Niemcy. Nic więc dziwnego, że masyw górski w rejonie Cassino, który bronił dostępu do doliny, był najlepiej ufortyfikowanym odcinkiem linii Gustawa. O linię Gustawa rozbiły się jednostki amerykańskie, brytyjskie, nowozelandzkie, hinduskie. Dopiero podczas zakrojonej na szeroką skalę międzynarodowej operacji „Honker” (czwarta bitwa o Monte Cassino) udało się przełamać niemiecką obronę. Brał w niej udział II Korpus Polski. To właśnie jemu powierzono zadanie przełamanie wrogich linii w rejonie wzgórz 593, 569, Monte San Angelo i grzbietu zwanego „widmem”, a następnie zdobycia Monte Cassino. Rankiem 18 maja 1944 roku do ruin klasztoru wszedł patrol 12. Pułku Ułanów Podolskich dowodzony przez ppor. Kazimierza Gurbiela. Nad doliną Lirii zawisł ułański proporzec, a niedługo później polska flaga.
18 maja jest w gruncie rzeczy datą symboliczną. Wciąż trwały bowiem walki na odcinku 5. Kresowej Dywizji Piechoty, trzeba było jeszcze zdobyć Passo Corno, oraz górujące nad okolicą Monte Cairo. Droga na Rzym nadal nie była otwarta. Niemieckie jednostki wycofały się na odległą o parę kilometrów linię Hitlera z silnie ufortyfikowanym Piedimonte s. Germano. Zostało ono zdobyte dopiero 25 maja przez mieszaną grupę bojową, w skład której wchodziły pododdziały 6. Pułku Pancernego, 5. Kresowej Dywizji Piechoty i 3. Dywizji Strzelców Karpackich.
Dziś linie Gustawa i Hitlera nie istnieją. Jednak wśród zadrzewionych wzgórz wciąż można odnaleźć wiele śladów walk sprzed 70 lat. Najbardziej wymowne są jednak olbrzymie cmentarze wojenne – Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, niemiecki i ten położony w „dolinie śmierci” u podnóża wzgórza 593 – Polski.
W rocznicę walk o Monte Cassino ruszyły do Włoch grupy rekonstrukcyjnej. Pojechaliśmy i my. Zapraszam do przeczytania krótkiej relacji z wyjazdu.

12-13.05.2014 
Wyjeżdżamy z Bielska-Białej około 21:00. Jedziemy w trójkę: Andrzej i Kuba z GRH „Poland” z Bydgoszczy (albo Bydgoszczu – jak kto woli), no i ja. Zabieramy mundury 5. Kresowej Dywizji Piechoty, której żołnierzy wspólnie odtwarzamy. Reszta mojej bielskiej GRH „Breda” ma wyjechać następnego dnia rano. Droga jest długa. Ponad 1600 km w jedną stronę. Plan jest prosty: Czechy - Austria - Włochy. Po drodze pogoda fatalna. Leje, ślisko, mgła. Poranek wita nas mgłą i ośnieżonymi szczytami Alp. Na parkingu spotykamy ekipę z warszawskiego Stowarzyszenia PSZ. Od tej pory podróżujemy razem. Moje pogodowe obawy zostały chwilowo rozwiane po wjeździe na Nizinę Padańską, gdzie powitało nas piękne słońce.
Sprawnie docieramy do Bolonii. I tu pierwsze rozczarowanie – cmentarz żołnierzy 2. Korpusu Polskiego jest zamknięty. No bo, po co miałby być otwarty? Jeszcze ktoś chciałby wejść, kwiaty złożyć lub po prostu pochodzić. Nie ma rady – włazimy przez płot. Nie po to tutaj przyjechaliśmy, żeby teraz zawiesić się na klamce. Cmentarz przedstawia raczej smutny obraz. Zapuszczona trawa, chwasty, nagrobki niemyte od bardzo dawna, gdzieniegdzie odpadająca farba. Niektóre krzyże są połamane. Popadam w jeszcze gorszy nastrój po wizycie na znajdującym się tuż obok cmentarzu Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Tam trawnik jest równo przystrzyżony, widać, że jest regularnie pielęgnowany, przed nagrobkami kwitną czerwone róże. Cmentarz jest skromny, ale piękny, nastrojowy. Tyle się u nas gada o historii… aj… idźcie wszyscy… Jeszcze jedną rzeczą, na którą zwróciłem uwagę jest to, że na polskim cmentarzu katolicy leżą osobno, osobno żołnierze wyznania prawosławnego, w samym zaś rogu cmentarza, zupełnie z boku, Żydzi. Rzecz to niespotykana na cmentarzach brytyjskich.
Szybkie jedzonko i jedziemy dalej. Uznajemy, że zamiast bezpośrednio do Cassino, pojedziemy do Ankony. Jest już dosyć późno, a Ankona jest bliżej. Poza tym chcemy odwiedzić cmentarz w Loreto, na którym leżą polegli w kampanii adriatyckiej.
Przyjeżdżamy wieczorem. Leje jak z cebra. Nie ma szans na rozbicie namiotów, więc wynajmujemy domki na kampingu. Długie rozmowy, a jakże o historii, spacerek na plażę (co bardziej odważni zaliczyli kąpiel w Adriatyku), no i spać. Jutro czeka nas męczący dzień.
 Powyżej: Cmentarz Wojenny 2. Korpusu Polskiego w Bolonii.
 Powyżej: Cmentarz Commonwealth'u w Bolonii. Różnica widoczna jest gołym okiem.


14.05.2014 
Wyjeżdżamy rano. Świeci piękne słońce. Parkujemy pod wzgórzem, na którym znajduje się bazylika loretańska i dreptamy na cmentarz. I znów ta sama historia. Brama jest zamknięta. Eee tam – to nie problem. Cmentarz robi na mnie wrażenie. Jest pięknie położony, widać stąd Adriatyk, przy niektórych nagrobkach zatknięte polskie flagi, na innych wiszą różańce, na jeszcze innych rodziny zamieściły zdjęcia poległych.
Czas nagli. Jedziemy więc dalej – kierunek Ortona. Po przekroczeniu Rzeki Sangro zjeżdżamy z autostrady i podróżujemy wzdłuż linii Gustawa. Mijamy liczne wsie, które w większości znajdują się na górskich szczytach. Ten rejon Włoch sprawia wrażenie raczej biednego i lekko zaniedbanego. Drogi dziurawe, budynki podniszczone…
Do Cassino zbliżamy się od południa. Tak jak kiedyś nasi żołnierze. Po minięciu Venafro przejeżdżamy tunelem pod górami. Na horyzoncie ukazuje się klasztor na Monte Cassino. Jedziemy drogą nr 6. Powoli zaczynamy przekonywać się na własne oczy dlaczego obszar Monte Cassino był tak ważny dla niemieckiej obrony. W Cassino przekraczamy Rapido. Ot taka rzeczka. Parę metrów szerokości. Niesamowite, że forsowanie tej, wydawać by się mogło, spokojnej rzeki, kosztowało życie tylu alianckich żołnierzy. Serpentyną wspinamy się na wzgórze klasztorne. Z okien samochodu roztacza się imponujący widok na dolinę Rapido, Liri, na Monte Trocchio, „wzgórze kata” i wzgórze zamkowe. Przed nami mozolnie wdrapuje się tir z Bielska wiozący dwa Willysy w barwach 5. Kresowej Dywizji Piechoty i M3A1 White Scout Car 15. Pułku Ułanów. Niedługo po naszym przyjeździe dojeżdża busem reszta bielskiej ekipy oraz koledzy z Lublina. Rozładowujemy tira i jedziemy na miejsce obozu. Znajduje się ono opodal „domku doktora”, poniżej studni. Dokładnie stamtąd ruszał atak 3. Dywizji Strzelców Karpackich na wzgorze 593. Udziela się nam klimat miejsca. Od wzgórza klasztornego dzieli nas „dolina śmierci”. Rozbijamy namioty. Od tej pory obowiązują mundury. W nocy ruszamy na patrol na 593. Wrażenie niesamowite. Teraz taki tu spokój. Ale wtedy…  
Powyżej: Polski Cmentarz Wojenny w Loreto.
Powyżej: Budujemy obóz. 

15.04.2014.
Po apelu (obóz wojskowy, wojskowy więc musi być drill!) przygotowujemy się do wyprawy na pole bitwy. Ruszamy spod „domku doktora” w kierunku „gardzieli”. Pierwszy postój przy pomniku 4. Pułku Pancernego „Skorpion”. Muszę przyznać, że trudno było mi opanować emocje gdy zobaczyłem Shermana ppor. Ludomiła Białeckiego z urwanymi gąsienicami, wyrwanymi kołami i leżącą obok wieżą. Czołg wyleciał na wiązce min, a cała załoga zginęła w płomieniach. Siła eksplozji była tak wielka, że wyrwała wieżę, która leży obok kadłuba. Gdziekolwiek nie staniemy – w „dużej misce”, na „wężu” czy widmie – z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że w promieniu 10 metrów ktoś umarł. Ale tutaj - tutaj wiemy dokładnie. Znamy ich wszystkich z imienia i nazwiska. Jest niemym świadkiem olbrzymiego cierpienia i śmierci młodych ludzi. Z ogniw gąsienic zrobiono krzyż, dodano pamiątkową tablicę, a czołg otoczono murkiem. Pomnik w swojej dosadności wzrusza, ale i przeraża. Niestety nie oszczędzili go złodzieje. Dwa skorpiony i orzeł zniknęły.
Na „gardzieli” spotykamy harcerzy. Na Monte Cassino przyjechało ich około 1,5 tysiąca. Założyli obóz. Uczestniczą w historycznym rajdzie terenowym „Honker”. Robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej – na San Angelo. Po dojściu na szczyt kolejne emocje związane ze wspinaczką na wieżę widokową. Roztaczająca się stamtąd panorama na okoliczne góry i pole bitwy jest oszałamiająca. Po zejściu odnajdujemy niemieckie schrony bojowe. Znajdują się w kopule szczytowej San Angelo. Chłopaki wskakują w zarośla i szybko giną w gąszczu krzewów. Nie mogłem się oprzeć. Idę i ja. Do teraz nie mogę zrozumieć jak to się stało – przecież panicznie boję się pająków, a tu jest ich pełno. A krzaki gęste, bez ścieżek… Są i skorpiony. Ale jestem dzielny, co nie? Schrony to w gruncie rzeczy wybetonowane jamy skalne. W jednym z nich Kuba odnajduje szklaną buteleczkę. Wygląda na medyczną. Ofiarowuje mi ją. Szczęśliwy jestem jak nie wiem.
Idziemy dalej – na Widmo. Chwila odpoczynku. Znajdujemy granat nasadkowy do Mausera. Andrzej odnajduje oczko od Zeltbahn – niemieckiej płachty namiotowej, oraz brzechwę stabilizującą od brytyjskiego 3-calowego granatu moździerzowego. Na obiad wracamy do obozu. Wracając moczy nas deszcz. Rozpadało się na dobre. Obóz zalany. Wszędzie błoto. Rdzawa glina klei się do butów. Do tego robi się bardzo zimno. To chyba nie jest ta słoneczna Italia, o której tyle słyszałem?
Wieczorem przejaśnia się. Mniejszą 5-osobową ekipą, ruszamy na „drogę polskich saperów”. Opodal ścieżki, którą idziemy natrafiamy na brytyjski granat No.36 Mills. Rzucony – jest zapalnik, nie ma łyżki. Niewybuch. Spadamy stąd. Trzeba uważać. Wokoło pełno jest niewybuchów. Przy drodze na wzgórze 593 wcześniej natrafiliśmy na dwa 2-calowe granaty moździerzowe. Wszędzie walają się odłamki pocisków artyleryjskich. Niektóre całkiem pokaźnych rozmiarów. Leżą ot tak, na ziemi. Jeden zabrałem na pamiątkę. O intensywności ostrzału artyleryjskiego świadczy także widok okolicznych kamieni i skał, które są pogruchotane i pokruszone. Z pewnością nie jest to wynik naturalnych procesów.
Zmęczeni ale szczęśliwi wracamy do obozu. Siadamy w świetlicy. Gadamy chwilę. Padam na twarz. Spać, spać, spać!
Powyżej: Członkowie GRH "Breda", GRH "Poland", SRH PSZ, Stowarzyszenia Lubelska GRH "Front" oraz Fundacji Niepodległości na terenie obozowiska.


 Powyżej: Przed pomnikiem Pułku 4. Pancernego "Skorpion". 
Powyżej: z harcerzami w "gardzieli".
Powyżej: Zdobywcy San Angelo.
 Powyżej: Carlos leads the way.
 Powyżej: na "widmie".
 Powyżej: W rejonie Monte Cassino nadal znajduje się wiele niewybuchów. Po lewej granat No36 Mills, po prawej moździerzowe granaty 2-calowe.


16.05.2014. 
Poprzedniego dnia przyszedł do mnie Tomek – Chcesz jechać z panem Andrzejem do Acquafondata? – No jasne! – To jutro jedzie tam na uroczystości. Jedź! W Acquafondata znajdował się punkt przeładunkowy dla rannych, którzy spływali tam z głównego punktu opatrunkowego rozwiniętego w „Inferno Track” – wąwozie, przez który wiódł najkrótszy szlak z pola bitwy do szpitali polowych w rejonie Venafro. Bardzo chciałem zwiedzić nie tylko samo pole bitwy, lecz także bezpośrednie zaplecze frontu i miejsca, gdzie były punkty opatrunkowe oraz szpitale. Propozycja Tomka należała wiec do tych, z kategorii „nie do odrzucenia”. 
Okazuje się jednak, że Acquafondata ma być w sobotę. Ale gościnny pan Andrzej przygarnia nas do swojego samochodu już w piątek. Nas czyli Kubę, Andrzeja i mnie. Mamy uczestniczyć w uroczystościach, więc dzień rozpoczynamy od obowiązkowego golonka naszych zapuszczonych gęb. Przy okazji cykamy parę fotek. Choć to czynność jak najbardziej zwyczajna, nie co dzień goli się na polu bitwy o Monte Cassino. W ruch idą więc pędzle do golenia ,krem i lusterka z „epoki”, a twarze zwilżamy wodą z menażki. Jednym słowem jest koszernie. Mała sesja zdjęciowa jest jak najbardziej na miejscu.
Pierwsza z wielu oficjalnych uroczystości rocznicowych ma odbyć się w San Vittore del Latzio. Najpierw jednak zawijamy do Hotelu La Pace w Cassino. Jego właściciel, pan Pino Valente, jest jednym z nielicznych Włochów, którzy wykazują zainteresowanie historią swego miasta. To mało powiedziane! W hallu hotelu zgromadzone są oryginalne eksponaty związane z walkami sprzed 70 lat. Zresztą pan Pino jest niezwykle sympatycznym facetem. Mamy chwilę na oglądnięcie wystawy i przeglądnięcie albumów o bitwie.
Ładujemy się do auta i jedziemy dalej. Po drodze mamy okazję  zobaczyć dwie zabytkowe studnie w Cervaro. W czasie bitwy cała woda dla oddziałów znajdujących się na linii czerpana była właśnie z tego miejsca i dowożona była Willysami w góry, a później targana była na barkach na pozycje. Nieźle! Uroczystość w San Vittore del Latzio należała do tych zwięzłych. To dobrze! 
Kolejny punkt, dla mnie bardzo ważny, to wizyta na niemieckim cmentarzu w Caira. Spoczywa tam ponad 20 tys. żołnierzy. Na wielu nagrobkach zobaczyć można polskie nazwiska. To Ślązacy, oraz Polacy z Wielkopolski i Pomorza wcieleni do Wehrmachtu po podpisaniu przez ich rodziców Volkslisty. 19 lat, 20, 24… Wielu z tych, którzy przeżyło i dostało się do alianckiej niewoli zasiliło szeregi Polskich Sił Zbrojnych. Cmentarz jest piękny. Surowy, ale i majestatyczny. W mauzoleum znajduje się wzruszający pomnik przedstawiający rodziców czekających na swoje dziecko.
Czas goni – musimy zdążyć na uroczystości w Piedimonte. Króciutki postój na zdjęcia w miejscu, gdzie zaczyna się „droga polskich saperów” oraz tam, gdzie zlokalizowany był „dom sanitarny” – wysunięty punkt opatrunkowy 5. Kresowej Dywizji Piechoty. Pędzimy dalej. W Piedimonte dołączamy do reszty ekipy. Podczas uroczystości tworzymy szpaler, przez który przechodzą wszyscy idący pod pomnik, także weterani. W czasie uroczystości odczytywane są nazwiska poległych w bitwie o Piedimonte…
Powyżej: Podstawowa zasada rekonstrukcji jest taka: wystąpienie w szyku na uroczystościach = obowiązkowe golonko.
 Powyżej: Hotel La Pace w Cassino.
Powyżej: Studnie w Cervaro, z których czerpano wodę dla Korpusu. 
 Powyżej: Na wielu nagrobkach niemieckiego cmentarza w Caira widnieją polskie nazwiska.
Powyżej: Początek drogi "polskich saperów" i budynek, który najprawdopodobniej był "domem sanitarnym".


17.05.2014 
Przed wyjazdem do Acquafondata odwiedzamy cmentarz. Przeżywam to bardzo, szczególnie odwiedziny na grobach dwóch lekarzy – dr. Adama Grabera z 48. Polowej Czołówki Chirurgicznej oraz dr. Wincentego Napory z 4. Pułku Artylerii Lekkiej. Polegli 8 maja na GPO w „Inferno Track”, gdy ten został ostrzelany przez niemiecką artylerię. 
Do Acquafondata jedziemy przez „Inferno”. Nie mogę wyjść z podziwu dla pana Andrzeja, jego umiejętności za kółkiem, a przede wszystkim dla jego auta, które na wąskich, stromych i kamienistych drogach spisuje się niczym Willys. Uczestniczymy w uroczystościach w centrum Acquafondata, a następnie w miejscu, gdzie znajdował się cmentarz, na którym pochowano część poległych polskich żołnierzy. Gdy budowano cmentarz na Monte Cassino wszystkie groby ekshumowano. Choć wszyscy nabijamy się ze stylu Włochów, czuć, że bardzo przeżywają uroczystości i jest to dla nich ważny dzień. Szczególnym momentem tego dnia było spotkanie z weteranami. Cieszę się, że mamy okazję spokojnie z nimi porozmawiać.
Wracając zahaczamy o Venafro, gdzie zwiedzamy cmentarz francuski. Jesteśmy pod wrażeniem jego wielkości. 
Po powrocie na Monte Cassino zaskoczeni jesteśmy liczbą krzątających się wokół cmentarza rekonstruktorów. Są niemieccy spadochroniarze, żołnierze amerykańscy, marokańscy Goumierzy z Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego, no i my – żołnierze 2. Korpusu Polskiego.
 Powyżej: Dla mnie był to najważniejszy moment całego wyjazdu.
Powyżej: Cmentarz na Monte Cassino.

Powyżej: 5. Kresowa.
Powyżej: Poszerzenie terenu w wąwozie "Inferno". To najprawdopodobniej w tym miejscu znajdował się GPO 5. Kresowej Dywizji Piechoty i tu zginęli dr. Graber, dr.Napora, ks. kap. Huczyński. Teraz rośnie tu samotna wierzba. Gatunek ten nie występuje w naturze na terenie Włoch... 
 
Powyżej: Na stanowiskach własnej artylerii (po lewej). Skorpiony w natarciu (po prawej). 

W uroczystościach we Włoszech uczestniczyła Kompania Reprezentacyjna Wojska Polskiego oraz Orkiestra Reprezentacyjna Wojska Polskiego. Tu w Acquafondata. Robią wrażenie! Jak zawsze. 

 Powyżej: Z weteranami walk o Monte Cassino w Acquafondata. 

Powyżej: Wielki cmentarz francuski w Venafro. Wbrew obiegowej opinii Francuzi nawojowali się podczas wojny. Na cmentarzu tym leżą nie tylko żołnierze z kolonii (Maroka i Algierii) - we Włoszech poległo także bardzo dużo rodowitych Francuzów. Mimo, że żołnierze wojsk kolonialnych dopuścili się licznych gwałtów i makabrycznych zbrodni na ludności cywilnej, to należy pamiętać, że Francuski Korpus Ekspedycyjny odegrał niezwykle ważną rolę w przełamaniu linii Gustawa.

Powyżej: Z rekonstruktorami odtwarzającymi Francuskie wojska kolonialne oraz z Hiroki Nakazato z Japonii. Po ataku na Pearl Harbour, przebywających w Stanach Japończyków, nawet obywateli USA, umieszczono w obozach koncentracyjnych. Mieli alternatywę: albo siedzieć, albo służyć w armii. Wielu z nich służyło w walczącym we Włoszech 442. Regimental Combat Team. Właśnie tę jednostkę odtwarza Hiroki.  
 

18.05.2014

Opuszczamy Monte Cassino. W nosie mamy oficjalne uroczystości. Co mieliśmy zrobić – zrobiliśmy. Szybka wizyta w Museum Historiale w Cassino, a później cmentarz brytyjski. Spotykamy tam weteranów z Nowej Zelandii, w tym Maorysów, oraz pana majora, weterana 2. Brygady Powietrznodesantowej. Uczestniczył w lądowaniu na Sycylii, walkach pod Cassino, operacji „Dragoon” czyli desancie w Południowej Francji oraz lądowaniu w Grecji. Po drodze do Polski odwiedzamy jeszcze Anzio i monumentalny amerykański cmentarz wojenny. Tam też spotykamy wiele polskich nazwisk widniejących na nagrobnych płytach.  
 Powyżej: Pomnik gen. Andersa w Cassino.
 Powyżej: Z weteranami z Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii w Cassino.
 Powyżej: Cmentarz amerykański w Nettuno.

Chciałbym bardzo podziękować całej ekipie, z którą dane było mi spędzić ten wspaniały czas. Przede wszystkim dziękuję Panu Andrzejowi Marcowi, prezesowi Fundacji Monte Cassino, za dwa bardzo intensywne i niezwykle ciekawe dni. Dzięki Niemu spełniło się moje marzenie - byłem w "Inferno" i innych miejscach związanych z działalnością służby zdrowia podczas bitwy. Dotychczas znałem je tylko z opisów. Słowa wdzięczności kieruję do Wojtka Łuszczkiewicza i Tomka Miłko za zarządzanie całym naszym majdanem oraz Piotrowi Godzinie za pomoc w zorganizowaniu wyjazdu. Ale nader wszystko składam wielkie, wielgachne dzięki Kubie i Andrzejowi. To był nasz kolejny wspólny wyjazd. Ekipa nie z tej ziemi!

Grupy rekonstrukcyjne, o których wiem, że działały w rejonie Monte Cassino: 
GRH "Breda" - Biesko-Biała - w barwach 5. Kresowej Dywizji Piechoty
GRH "Poland" -  Bydgoszcz - w barwach 17. batalionu strzelców 5.KDP
SRH PSZ - Warszawa - w barwach 3. Dywizji Strzelców Karpackich
SRH Lubelska GRH "Front" - w barwach 3. DSK
GRH "Karpaty" - Śląsk - w barwach 3. batalionu 3.DSK
SRH 1. Samodzielnej Kompanii Commando - Swarzędz - w barwach 1.SKC
GRH 3rd Carpathian Provost Squadron - Wielka Brytania/Bielsko-Biała - w barwach 3. Karpackiego Szwadronu Żandarmerii
LHG First to Fight - Wielka Brytania - 3. Dywizja Strzelców Karpackich
Członkowie GRH Fundacji Niepodległości - Lublin
Stowarzyszenie "Pancerny Skorpion" - Opole - w barwach Pułku 4.  Pancernego "Skorpion"     

PS. Słoneczne Włochy. Taaaa, jasne! Nie było nocy, żebyśmy się nie budzili z zimna, pomimo, że spaliśmy z czapkami na głowach, w swetrach, battledressach i z ubranymi na to wszystko denimami. Poza tym popołudniami przez trzy dni lało, a okolica studni zamieniała się w błotne grzęzawisko.
I wszystko jasne...