niedziela, 31 sierpnia 2014

Dawne medycyny dzieje we Fromborku




Recepty wystawione we Lwowie dla rodziny Dzieduszyckich pod koniec XVIII w. prezentowane w Muzeum Historii Medycyny we Fromborku.

Kończy się okres powszechnie zwany „wakacjami”. „Wakacje” zmuszony byłem ująć w cudzysłów, bo pierwszy raz w życiu wakacji nie miałem. Taki los. Był za to urlop. W ostatni weekend sierpnia czuję się więc zobowiązany napisać krótką wakacyjną relację. A będzie ona dotyczyła Fromborka. Miasta wręcz przesiąkniętego historią i mającego coś ciekawego do zaoferowania także tym, którzy interesują się dziejami medycyny.  
Frombork to niespełna 2,5-tysięczne miasto leżące na południowym brzegu Zalewu Wiślanego. Ale niech jego wielkość Was nie zwiedzie. Na zwiedzanie mieliśmy jedynie cztery godziny, ponieważ ograniczeni byliśmy rozkładem rejsów promu, ale był to niezwykle intensywnie spędzony czas. Przydałoby się go więcej - godzinkę albo może i ze dwie.  

Do miasta najlepiej przybyć statkiem kursującym z Krynicy Morskiej, co samo w sobie jest już atrakcją. Pierwsze co przykuwa uwagę po zejściu na ląd to monumentalna gotycka zabudowa wzgórza katedralnego, które góruje nad okolicą. Koniecznie trzeba odwiedzić planetarium, Bazylikę archikatedralną Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Andrzeja, Wieżę Radziejowskiego, no i (albo przede wszystkim) Muzeum Mikołaja Kopernika. Frombork słynny jest przecież przede wszystkim z faktu, że właśnie w nim przez ponad dwadzieścia lat żył, pracował i został pochowany ten, który „wstrzymał słońce ruszył ziemię”. 
Na pasjonatów historii medycyny w muzeum czekają pierwsze atrakcje. Urodzony w Toruniu astronom był bowiem także ekonomem, dowódcą i ekspertem od fortyfikacji, matematykiem i lekarzem. Medycynę Kopernik studiował w Padwie. Jak głosi znajdujący się na wystawie opis jego medycznej działalności we Fromborku, Kopernik leczył nie tylko kościelnych dostojników, ale pomagał także ludziom niezamożnym i zaangażowany był w zwalczanie zarazy szalejącej w północnej Warmii wiosną 1519 roku. Na wystawie obejrzeć można więc przedmioty i ryciny związane z dawną medycyną.

„Medyczną” perełką Fromborka jest jednak Szpital św. Ducha z kaplicą św. Anny. Zbudowany w XV w. obecny wygląd zawdzięcza przebudowie na początku XVIII w. W szpitalu dziś funkcjonuje Muzeum Historii Medycyny. Na ekspozycji prezentowane są naczynia i instrumenty medyczne, starodruki oraz księgi lekarskie. Niezwykle cennymi są recepty wystawione dla rodziny Dzieduszyckich pod koniec XVIII we Lwowie, zaś moją szczególną uwagę przykuło łóżko ginekologiczne przypominające mi raczej… no właśnie – sam nie wiem co. Mieliśmy szczęście trafić na okres, kiedy to w muzeum prezentowana była wystawa czasowa pt. „Andreasa Vesaliusa traktat o budowie ciała ludzkiego –  De humani corporis fabrica,  1543”. Na dużych planszach zaprezentowano na niej osiągnięcia szesnastowiecznego flamandzkiego uczonego uznawanego za prekursora nowożytnej anatomii. Prawdziwym rodzynkiem wystawy jest oryginał „De humami corporis fabrica” z 1555 roku, pochodzący z Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu. Wystawa przygotowana została przez Bibliotekę Główną oraz Katedrę i Zakład Historii Nauk Medycznych Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.

Dawne łóżko... ginekologiczne. Nie wiem. Nie znam się. Niech się panie wypowiadają :)
Frombork to urokliwe, zadbane i przyjemne miasteczko. Rozpisywać się nie ma co. Frombork po prostu trzeba odwiedzić.     

piątek, 15 sierpnia 2014

Dlaczego chirurdzy się złoszczą?*

Ach ta chirurgia! Jak myślimy o medycynie to przed oczami staje nam internista lub kardiolog z zawieszonym na szyi stetoskopem albo dzielny i wytrwały chirurg ratujący życie i zdrowie ludzi godzinami stojąc przy stole operacyjnym. Obraz chirurga w fartuchy operacyjnym, czepku i masce jest wręcz alegoryczny. Tylko dlaczego ci chirurdzy się tak złoszczą? I czy w ogóle złoszczą się bardziej niż inni lekarze?
Złoszczą się, złoszczą. Tak przynajmniej orzekliśmy jeszcze podczas studiów, kiedy to żółć chirurgów kilka razy wylała się na nas, biednych studentów. Wiadomo, nie wszyscy się złoszczą. Tych złoszczących pewnie jest mniejszość. Ale złość niektórych przybiera jednak spektakularną formę i być może stąd ten wniosek, że chirurdzy złoszczą się generalnie. W czasie zabiegu w eter lecą przekleństwa wulgarnie określające nierządnicę, ale w tym wypadku będące jedynie werbalizacją wzbierającego w nich napięcia. Przynajmniej mam taką nadzieję. No, bo o nierządnice na salach operacyjnych chyba trudno. Są też tacy, którym nic nie pasuje, a już najbardziej asysta. I właśnie dlatego się złoszczą. Pouczają, dają dobre rady, podnoszą głos. Kiedyś myślałem, że to ja jestem taki lewy i nawet, zdawać by się mogło, prostej czynności jaką jest trzymanie haków nie potrafię zrobić porządnie. Ale nie. Pierwszy asystent też „źle ssał”, „wchodził w pole operacyjne” itd., itp. 
Złość jeszcze innych ma milczące oblicze. To milczenie, którym obdarowują asystentów przeciąga się nieraz na dłuższy czas i wychodzi poza obszar bloku operacyjnego. Wiemy wtedy, że chirurg się złości.
No ale dlaczego chirurdzy się złoszczą? Z różnych powodów. Czasem dlatego, że operacja „nie idzie”, że pojawiły się komplikacje, że jest trudne do opanowania krwawienie. Wiadomo – w tych sytuacjach niewinna „ku..a” jest uzasadniona. Czasem złość jest jednak maską własnej słabości (to te wypadki kiedy winna jest asysta). Chirurdzy złoszczą się też często na anestezjologów. A to „pacjent źle zwiotczony”, „a to to, a to tamto”. Czasem mają rację, częściej nie. Złoszczą się tak, jak złościł się dr Kanarek na biednego dr Szczepskiego w jednym z polowych szpitali na froncie włoskim, niemal dokładnie 70 lat temu: …około 12:00 przywieziono z linii frontu rannego w brzuch, w stanie zapaści. Podłączyłem kroplówkę z płynu fizjologicznego, chorego kazałem ogrzać kocami i postawić przy nim piecyki naftowe i zmobilizowałem czołówkę transfuzyjną i chirurgiczną. Wobec tego, że w czołówce chirurgicznej jest tylko 2 lekarzy (kpt. Kanarek i ppor. Sołowiejczyk) stanąłem do podawania narkozy za pomocą aparatu inhalacyjnego. […] Zmniejszyłem tedy głębokość podawanej narkozy, którą dotąd utrzymywałem, bo wydawało mi się, że ranny dostał już w ogóle za dużo środków znieczulających, a zabieg powinien lada chwila skończyć się. Po chwili kpt. Kanarek położył ostentacyjnie imadło z igłą na polu operacyjnym i wykorzystując chwilę zupełnej ciszy powiedział donośnie, wyraźnie i powoli, patrząc w moją stronę: „Pierwszą zasadą narkozy jest, aby spał pacjent a nie narkotyzer”. Chodziło mu o to, że u budzącego się rannego zaczęły się napinać powłoki brzuszne, co utrudniało ich zeszycie. Co miał zrobić Bogu ducha winny dr Szczepski, kiedy mu kazano znieczulać, a on nie umiał? Powinien zajmować się tym dr Sołowiejczyk, który pełnił funkcję anestezjologa.
Niektórzy chirurdzy złoszczą się „bo tak”. Muszą się złościć, taki mają charakter. I z tego słyną. Ileż w świecie medycznym jest anegdot o złoszczących się wybitnych chirurgach! Jednym z nich był nestor polskiej ortopedii prof. Tadeusz Sokołowski. Sławny był ten jego ciężkawy charakter. Po zabiegu miał jednak zwyczaj – jak to wspominała Sława Kucharska, siostra operacyjna, która z profesorem pracowała w szpitalu podczas wojny – stojąc już przy wyjściu z sali przepraszać jeśli kogoś obraził. Nie było sposobu po operacji do niego, na niego poburczeć. Zawsze odpowiadał: „przecież przeprosiłem”.
Nie wszyscy jednak potrafią „przecież przeprosić”.
Powodów złości chirurgów można znaleźć z pewnością więcej. Ba! Można tak „rozpracować” lekarzy różnych specjalności. Jednak morał płynący z powyższych dwóch przykładów jest taki, że niewiele się zmieniliśmy na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Ludzie kiedyś byli podobni. A przynajmniej chirurdzy, którzy mieli podobne powody do złości:)
Dochodzę do podobnych wniosków zawsze wtedy, gdy rozmawiam z weteranami II wojny światowej. Dziś już mają ponad 90 lat. Uświadamiają mi oni, że byli tacy sami jak my teraz. Kochali tak samo, mieli takie same ambicje i marzenia, tak samo mówili, tak samo grzeszyli, wykręcali podobne numery, tak samo cieszyli się, tak samo złościli się, myśleli podobnymi kategoriami. Być może przytoczyłem zbyt mało podobnych historii aby przekonać Was do tej opinii. Ale zawsze gdy widzę złoszczącego się chirurga na myśl przychodzi mi właśnie dr Kanarek i prof. Sokołowski.
A współczesnym zabiegowcom mówię: chirurgu nie złość się w cale, albo złość się mniej. A w szczególności nie złość się na anestezjologów. Bo złość piękności przecież szkodzi. 

*Tekst dedykuję specjalnie chirurgom z Oddziału Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej, na którym niedawno odbywałem staż. Było to niezwykle miło i ciekawie spędzonych sześć tygodni! Zresztą mam duży sentyment do chirurgii w ogóle:)