środa, 3 września 2014

Pierwsze dni września

Każdego z nich wojna zastała w innym mieście. Niektórzy byli zawodowymi oficerami służby zdrowia, inni rezerwistami. Wojna wyrwała ich z codziennej rutyny. Oderwała od domu i bliskich, od normalnego życia, od pacjentów i rytualnych porannych obchodów. We wrześniu 1939 roku zostawili wszystko co znali. Wszyscy oni uczestniczyli w wojnie obronnej, a później jako lekarze Polskich Sił Zbrojnych służyli na Zachodzie. Wszyscy po wojnie wrócili też do kraju.

Dr Eugeniusz Mierczyński – Puławy:
Wojna zastała mnie w Puławach, gdzie byłem ordynatorem chirurgiem i dyrektorem szpitala. Ostatni przedwojenny urlop spędziliśmy oboje z żoną na południu Polski, głównie w Zakopanem. (…) Wracaliśmy z urlopu 24 września przez Kielce i Radom naszym małym fiatem 508. (…) Przyjechaliśmy do domu wyczerpani o drugiej w nocy. Herbata, jakaś przekąska i spać, spać. Ale już o piątej budzi ostry dzwonek u drzwi wejściowych. Półprzytomny – otwieram. Przed drzwiami stoi żołnierz i wręcza mi za pokwitowaniem urzędowe pismo. Jako oficer rezerwy mam zgłosić się natychmiast w koszarach, w dowództwie 2 Pułku Strzelców Kaniowskich. Rozbudziło to mnie lepiej niż zimny prysznic. Pospiesznie zacząłem się odziewać. Mundur, czapka, pas, szabla i idę się zameldować. Dostałem polecenie przebadania lekarskiego wezwanych do służby czynnej rezerwistów, którzy masowo teraz otrzymywali karty powołania (…) Pracowałem w koszarach od rana do południa, po czym wracałem do domu na obiad. Po obiedzie normalne życie lekarza; obchód chorych w szpitalu, jakieś szpitalne zabiegi, ale już mundurze.
Pierwszego września spadły na Polskę pierwsze niemieckie bomby; dostało się także Puławom. (…) W lesie, gdzie robiłem przeglądy lekarskie, niemieckie bomby nie wyrządziły nam szkody, i nie ponieśliśmy strat w ludziach. (…) 3 września otrzymałem rozkaz zameldowania się w Dowództwie Okręgu Korpusu Warszawa, w szefostwie sanitarnym. Żegnając się z żoną i synem byłem pełen optymizmu i do głowy mi nie przyszła myśl, że wojna z Niemcami przybierze dla nas tak szybko katastrofalny obrót.             

­­Pchor. san. Tadeusz Rożniatowski – Centrum Wyszkolenia Sanitarnego, Warszawa-Ujazdów:
A więc jednak wojna! Bo nawet największym optymisto mnie przyszło do głowy, że o tak wczesnej porze LOPP mógł zarządzić próbny alarm. Zresztą za chwilę służbowi zaczęli się wydzierać, żeby wychodzić do schronów – zgodnie z instrukcjami. Nikomu się specjalnie nie spieszyło, ale gdy pojawili się oficerowie – nie było rady. Schodziliśmy do rowów przeciwlotniczych, wykopanych w pobliżu zamku od strony skarpy. Z uwagą śledziliśmy niebo, ale na razie nic nie było na nim widać. Gdzieś strzelały „zenitówki”, czasami z oddali dochodziły odgłosy większych detonacji. Po jakimś czasie wszystko się uspokoił, alarm został odwołany i zaczęliśmy wracać do kompanii. W oknie kasyna podoficerskiego stał głośnik odbiornika radiowego. Nadawano pamiętny komunikat o napaści Niemiec na Polskę, a potem orędzie prezydenta. Słuchaliśmy w skupieniu, starając się nie uronić ani jednego słowa.
Wkrótce zarządzono zbiórkę całego stanu osobowego Szkoły. Komendant, pułkownik Maszadro, przemówił do nas krótko i po męsku. Sytuacja jasna: wojna. Rozstajemy się, by iść spełnić żołnierski obowiązek. Kiedy się spotkamy – nie wiadomo. Ale rzeczy sobie i nam, żebyśmy – gdy się spotkamy – mogli śmiało sobie spojrzeć w oczy i powiedzieć: zrobiliśmy wszystko, czego od nas oczekiwała Ojczyzna. Życzył nam szczęścia i zwycięstwa. Powiedział również, że podchorążowie XIII i XIV promocji są już podporucznikami, ale akty nominacyjne otrzymamy pocztą polową najbliższym czasie na naszych przydziałach mobilizacyjnych. Czołem, podchorążowie! Czołem, panie pułkowniku!     
Karty mobilizacyjne mieliśmy już od kilkunastu godzin w kieszeniach, każdy wiedział, którego dnia, o której godzinie i dokąd ma się udać, a więc wszystko było jasne. Nie obowiązywały już przepustki, toteż kto miał więcej czasu szedł jeszcze pożegnać się z najbliższymi. (…) Pożegnanie było krótkie: trochę matczynych łez i wyrazy odwiecznej troski („a co ty tam będziesz jadł, a nie przezięb się, a pisz” itd.).13-letni braciszek mężnie zniósł pożegnanie i zapewniał, że będzie opiekować się matką, dopóki sam nie pójdzie do wojska. Poszedł później do powstania warszawskiego i padł pod Królikarnią na Mokotowie.  

Dr Julian Maj – Mielec: 
Wczesnym rankiem 1 września 1939 r. lotem błyskawicy rozeszła się wieść o zbrojnym napadzie Niemiec na Polskę. Stało się to, czego oczekiwano od kilku tygodni w napięciu i z niepokojem. W mieście zrozumiałe poruszenie, wzmożone zakupy w sklepach, nerwowa bieganina i załatwianie różnych spraw, gromadzenie się ludzi przed afiszami mobilizacyjnymi rozlepionymi na murach i tablicach ogłoszeń, przejazdy samochodów rozwożących obwieszczenia mobilizacyjne. (…) Jako lekarz PKP byłem reklamowany i oczekiwałem wezwania mobilizacyjnego w następnej kolejności . Już od tygodnia mundur i spakowana walizka czekały na tę ewentualność. Dzień był pogodny, nad miastem i okolicą snuła się cienka warstwa zanikających chmur. Około godziny 10.00 rozległy się pierwsze odgłosy nieprzyjacielskich samolotów, a w chwilę później wybuchy bomb w rejonie wiosek Mościska i Babule. (...) Kolejny nalot na PZL, wioskę Cyrankę i sąsiedni lasek miejski pozostawił kilkunastu rannych. Do lasku podwiózł mnie na motocyklu policjant u tam udzieliłem pierwszej pomocy rannym. Była to rodzina Sokołów z Cyranki. Wystraszeni kolejnym bombardowaniem sąsiednich Zakładów, uciekali z wioski do lasu, gdzie obok na małym cywilnym lotnisku, stała awionetka. Znaleźli się w bezpośrednim sąsiedztwie awionetki, którą widocznie lotnik zauważył i obrzuci gradem małych bombek. W efekcie została śmiertelnie ranna matka, a lżej ranni ojciec i kilkoro dzieci. Ślady na ziemi wyglądały jak po wybuchu ręcznych granatów. 3 września, w niedzielę, została ogłoszona dalsza mobilizacja, która objęła i mnie. Wyjechałem na motocyklu, małym backerze, zabierając po drodze furmanką do szwagra Dobrowolskiego do Wadowic Górnych żonę z synami, siostrę żony z synem i teściową.

Dr Adam Majewski – Lwów:
1 września normalnie udałem się do pracy. W dyżurce lekarskiej znów te same rozmowy i powtarzanie aż do znudzenia najbardziej fantastycznych pogłosek. Udałem się na salę chorych. Po pewnym czasie wróciłem i trafiłem na moment, gdy odezwał się telefon. Ktoś prosił dr Redlera. Redler po chwili rozmowy odwrócił się do nas i powiedział: - żona telefonuje z miasta, że wybuchła wojna. Niemcy przekroczyli granicę, nasze wojska już walczą. Właśnie sama słyszała to przez radio.
Wszyscy umilkli, ktoś się odezwał:
- Nareszcie! Już to lepsze, niż ta ciągła niepewność. Nieraz się nad tym zastanawiałem, że właściwie wyszło to tak jakby nikt z nas nie wziął wiadomości o wojnie na serio.
Gdy w chwilę potem wezwano nas na wizytę profesorską, szedłem z całym orszakiem asystentów za profesorem ostrowskim i chyba nie myślałem o wojnie. W pewnej fazie wizyty, byliśmy na drugim piętrze, w chwili gdy przechodziłem korytarzem, usłyszałem głuche odgłosy jakby odległego wybuchu. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Wizyta profesorska posuwała się dalej. (…) Stałem na korytarzu i w pewnej chwili zobaczyłem idącego pospiesznie w naszym kierunku dr Łuczyńskiego z tak zwanej „dużej chirurgii” Szpitala Powszechnego. Szukał właśnie profesora Ostrowskiego.
- Panie dziekanie, prosimy o pomoc, przywieźli rannych ze zbombardowanego pociągu, kilkudziesięciu, część jest już na miejscu, resztę zwożą. Poza tym Niemcy bombardują miasto.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie z całą wyrazistością, że to naprawdę wojna.
  
Bolesław Rutkowski – student VI roku medycyny – Warszawa:
Był alarm lotniczy. Wszyscy mówiliśmy że chyba jest wojna. Latały samoloty. Widziałem nawet bitwę lotniczą. Polskie samoloty atakowały  Niemców. (…) chodziłem do rannych, ponieważ lekarze pouciekali (duża część personelu sanitarnego została zmobilizowana i opuściła Warszawę wraz ze swoimi jednostkami – przyp. mój). W dzielnicy, w której mieszkałem nie było ani jednego. (…) Chodziłem po mieszkaniach. Na przykład jeden ranny miał ranę w pachwinie. Byłem także u Żyda, który popełnił samobójstwo zażywając luminal. Było jeszcze kilku innych. Jednego dnia operowałem rannego. Dostał odłamek w podudzie. (…) Byłem sam, nie było nikogo oprócz mnie. Operowałem żyletką. Dałem mu morfinę. Wuj miał apteczkę, w której miał nowokainę, więc też dałem. I usunąłem ten odłamek, założyłem opatrunek a po paru dniach, gdy już Niemcy wkroczyli, dałem go do szpitala bo rana nie chciała się goić. (…) To był cywil, syn dozorcy. Poszedł zamiatać. Mieszkaliśmy obok Ogrodu Saskiego, gdzie było dużo armat przeciwlotniczych. I Niemcy specjalnie ognie artyleryjskie skierowali na tę ulicę. Ta ulica, Fredry, dostała z 50 pocisków.

Wit Rzepecki – Lwów:
Ostatnie wakacje spędziłem z żoną i córką w Hrebenowie w Karpatach. Pobyt przerwało wezwanie mobilizacyjne i związany z nim szybki bieg wypadków. Już za kilka dni zobaczyłem Lwów w odmiennej postaci. Panowało tu naprężenie i oczekiwanie nieuchronnych wypadków. Kopano rowy przeciwlotnicze i przeciwczołgowe.
Jako jeden z pierwszych zjawiłem się w klinice w mundurze tylko po to, aby oznajmić profesorowi i kolegom odejście z kliniki do wojskowego szpitala ewakuacyjnego, zwanego EWA 202. W tym szpitalu zastałem już pracowników kliniki, a mianowicie prof. Hilarowicza w stopniu kapitana i adiunkta Szymonowicza w stopniu sierżanta podchorążego.
(…) Pierwsze bomby padły na Lwów dnia 1 września. Paliły się zbiorniki na Persenkówce. (…) Z kliniką porozumiewałem się już tylko telefonicznie, następowały bowiem dni meldowania się w macierzystej jednostce oraz kilka dni przetasowań personalnych i coraz to nowe miejsca zbiórki szpitala EWA 202, co wywoływało nastrój niezdecydowania i niepokoju. (…) Wracając do domu z miejsca zbiórki coraz częściej widywałem po drodze bezładne grupy powracających żołnierzy z wyrazem zmęczenia i wyczerpania, a pojedynczy uciekinierzy, zatrzymywani przeze mnie i wypytywani, udzielali mi coraz to gorszych i sprzecznych wiadomości, świadczących o słabej i zdezorganizowanej akcji obrony naszych wojsk, co zresztą miało swoje zgodne odbicie w wiadomościach zasłyszanych z lwowskiej rozgłośni radia. (…) Wreszcie po jednym z pożegnań z rodziną nie powróciłem już do domu, rozstałem się z nim na 7 lat.
Wojna przerwała normalne życie. Zmobilizowani lekarze wyruszyli wraz ze swoimi jednostkami na front pozostawiając w domach rodziny. Nie mieli pojęcia co ich czeka, nie wiedzieli, czy w ogóle przeżyją. Nie zdawali sobie sprawy, że rozłąka będzie trwać tak długo, i że niektórych ze swoich najbliższych nie zobaczą już nigdy. Nawet jeśli przebywającym na Zachodzie udało się nawiązać kontakt z bliskimi, był on niezwykle utrudniony. Nie można było sobie tak po prostu pisać. Polska była przecież pod okupacją. Listy trzeba było adresować na "umówione" adresy w neutralnych krajach . W ten sposób kontaktowała się przebywająca w Bielsku Hildegarda Sałacińska ze swoim mężem Zbigniewem Sałacińskim, chirurgiem służącym w 2. Brygadzie Pancernej. W czasie bitwy o Monte Cassino pracował on w tym samym GPO w "Inferno Track", w którym znalazł się dr Julian Maj. Po wojnie dr Sałaciński wrócił do kraju i objął posadę ordynatora chirurgii w Szpitalu nr 3 w Chorzowie.
***
Eugeniusz Mierczyński – po przegranej kampanii wrześniowej został internowany na Węgrzech. Uciekł z obozu i przez Jugosławię oraz Turcję przedostał się na Bliski Wschód, gdzie dostał przydział do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Pracował następnie w polskich szpitalach na Bliskim Wschodzie oraz w II Korpusie Polskim. Do Polski powrócił w pierwszej połowie 1946 roku. 
Tadeusz Rożniatowski – był wychowankiem Szkoły Podchorążych Sanitarnych w Warszawie (XIII promocja) i uczestnikiem kampanii wrześniowej. Przedostał się do Francji. W czasie walk wiosną 1940 roku służył w 1. Dywizji Grenadierów.Dostał się do niewoli niemieckiej, w której spędził resztę wojny.Zdał egzaminy końcowe i otrzymał dyplom lekarski już w powojennej Polsce w roku 1947. W 1948 roku wrócił do wojska. Pracował w Departamencie Służby Zdrowia MON. W 1952 roku został redaktorem czasopisma naukowego "Lekarz Wojskowy". W latach 1963 - 1965 był komendantem Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie, a następnie zastępcą Szefa Służby Zdrowia MON. W 1967 roku został dyrektorem Państwowego Zakładu Wydawnictw Lekarskich. Zmarł w 1987 roku.
Julian MajPoprzez Francję i Wielką Brytanię trafił do II Korpusu Polskiego. Podczas bitwy o Monte Cassino dowodził Głównym Punktem Opatrunkowym 6. kompanii sanitarnej 5. Kresowej Dywizji Piechoty w słynnym wąwozie „Inferno”. Wrócił do kraju w 1947 roku. Był pierwszym dyrektorem Szpitala Powiatowego w Dębicy i ordynatorem Oddziału Chirurgiczno-Położniczego.  Adam Majewski – zmobilizowany jako rezerwista uczestniczył w wojnie obronnej 1939 roku. Przedostał się przez Bałkany do Francji. Brał udział w kampanii francuskiej w roku 1940. Następnie znalazł się w Wielkiej Brytanii, gdzie przez pewien czas służył w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej. W 1942 roku skierowany został na Bliski Wschód, gdzie dołączył do II Korpusu Polskiego. Uczestniczył w bitwie o Monte Cassino jako lekarz 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Pod koniec wojny dowodził polową czołówką chirurgiczną. Wrócił do kraju w 1947 roku, podjął pracę w Toruniu. Zmarł w 1979 roku.
Bolesław Rutkowski – w sierpniu 1939 roku jako student VI roku medycyny w Bukareszcie przebywał w Warszawie w ramach praktyk wakacyjnych. Tu zastała go wojna. Przeżył oblężenie stolicy. Wrócił na teren Rumunii, której był obywatelem, a następnie ochotniczo wstąpił do Wojska Polskiego, które od nowa formowało się we Francji pod wodzą gen. Sikorskiego. Uczestniczył kampanii francuskiej. Studia medyczne dokończył na Polskim Wydziale Lekarskim przy Uniwersytecie w Edynburgu. Skierowany na Bliski Wschód w ramach uzupełnień dla II Korpusu gen. Andersa. Pełnił obowiązki adiutanta naczelnego chirurga II Korpusu Polskiego, gen. prof. Bolesława Szareckiego. W czasie bitwy o Monte Cassino pracował w szefostwie służby zdrowia. Pracował także w szpitalach polowych. Do Polski przyjechał w 1948 roku. Podjął pracę w Gliwicach. Był pierwszym anestezjologiem na Śląsku, wychował kilka pokoleń anestezjologów. Był nestorem polskiej medycyny bólu. Zmarł w 2012 roku.
Wit Rzepecki – uczestnik kampanii Francuskiej. Po przybyciu na teren Wielkiej Brytanii pracował w polskich szpitalach wojennych. Z powodu pogarszającego się zdrowia został zwolniony ze służby. Mimo to nadal pracował klinicznie. Po powrocie do kraju w 1946 roku podjął pracę w jednym z sanatoriów gruźliczych w Zakopanem, gdzie zorganizował oddział chirurgii klatki piersiowej. Uznawany jest za jednego z pionierów i współtwórcę polskiej torakochirurgii. Zmarł w 1989 roku.   

***
Zawsze, gdy zbliżają się rocznice, choćby jak ta, wybuchu wojny, media obiegają jałowe dyskusje „co my byśmy zrobili?”, „jak byśmy się zachowali?”. Dziennikarze łażą po ulicach, pytają młodych i starych, zadają głupawe pytania „czy oddał byś życie…?”.
Czy ja się nad tym zastanawiam? Może trochę. Pewnie wstałbym jak zawsze o wpół do siódmej, nie zjadłbym śniadania, zaspany wpakował się do auta i popędził do szpitala.Ale jakbym się zachowywał nie wiem. I wiedzieć nie mogę. Po co więc rozmyślać nad tym? Przecież tyle o nas wiemy, ile nas sprawdzono.