czwartek, 26 grudnia 2013

Walking Blood Bank pod Arnhem



1.
W FOB Ghazni działa Walking Blood Bank. Nie jest to żadna instytucja, czy osobna jednostka medyczna. Walking Blood Bank tworzą ludzie – żołnierze. W banku tym sejfami są ich ciała. Skarbem – krew.
Koordynacją WBB zajmuje się Grupa Zabezpieczenia Medycznego Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. System zaczyna działać jeszcze zanim do Szpitala Polowego trafia ranny. Od ochotników, którzy decydują się w nim uczestniczyć pobierana jest próbka krwi – na badania wirusologiczne, morfologiczne i biochemiczne. Cała procedura oddawania krwi uruchamiana jest dopiero wtedy, gdy z Trauma Room napłynie sygnał: „potrzebna jest krew grupy A Rh +…!” Nie ma znaczenia czy poszkodowanym jest polski żołnierz czy afgański policjant.
W krótkim czasie, układem cienkich rurek, do żył rannego (albo do jamy szpikowej) płynie życiodajny płyn. Co bardzo ważne jest on świeży, zawiera wszystkie składniki morfotyczne oraz komplet czynników krzepnięcia. Transfuzję ułatwia aparat do szybkich przetoczeń Level 1, który dba o to, by przetaczana krew była ciepła.
Fot. Dzięki uprzejmości prof. Waldemara Machały: www.machala.info
2.
Podczas II wojny światowej doskonale zdawano sobie sprawę, że przetoczone krystaloidy nie utrzymują się długo w naczyniach krwionośnych, szybko przechodzą do okolicznych tkanek, a efekt w postaci wypełnienia łożyska naczyniowego jest krótkotrwały. Potwierdza to podręcznik „Royal Army Medical Corps Training Pamphlet No. 3” z 1944 roku: Aby utrzymać ciśnienie krwi na odpowiednim poziomie [u pacjenta we wstrząsie – aut.], konieczne jest wstrzyknięcie* płynów, które pozostaną w krążeniu; w początkowej fazie wstrząsu, zanim dojdzie do wysuszenia tkanek** krew i preparaty krwiozastępcze takie jak osocze lub surowica są o wiele bardziej skuteczne od soli lub innych roztworów, które gwałtownie są absorbowane przez tkanki lub wydalane [1]. Mowa tu o koloidach. Jest nim jest zarówno krew pełna, jak i osocze.        
Z kolei mjr R.W. Raven z RAMC w wydanym w roku 1942 opracowaniu pt. “The Treatment of Shock” pisał: Powszechnie przyjętym jest, że transfuzja krwi pełnej ma udowodnioną wartość w leczeniu wstrząsu wtórnego, a odpowiednia objętość krwi powinna być przetoczona tak szybko, jak to możliwe [2].
A więc krew i osocze – to one w czasie wojny były podstawą terapii płynowej wstrząsu krwotocznego. W polowych warunkach pojawiał się jednak problem: jak je przechowywać? W postaci płynnej osocze powinno być przechowywane zamrożone. Zaradzono temu wykorzystując osocze suszone – w zestawie znajdowały się dwie butelki: jedna ze sproszkowanym osoczem, druga z wodą destylowaną. Przed transfuzją zawartości obu butelek mieszano przy pomocy specjalnego łącznika. 
Gorzej sprawa się miała z krwią pełną. Wysuszyć się jej nie da – po takim zabiegu straciłaby swoje właściwości. Po pobraniu od dawcy musiała trafić do butelek z cytrynianem sodu – środkiem hamującym krzepnięcie – a następnie do lodówki. Zorganizowano więc system krwiodawstwa, którego ostatnim ogniwem były polowe czołówki transfuzyjne, ang.: Field Transfusion Units - FTU. O ile system ten sprawdzał się w podczas działań lądowych, tak podczas akcji powietrznodesantowych wykorzystanie FTU, z lodówkami, samochodami i całym ich „szpejem”, stawało się niemożliwe. W tej sytuacji gdyby zaistniała potrzeba przetoczenia krwi pełnej, trzeba było ją pobrać od kogoś na miejscu i niezwłocznie przetoczyć.

3.
21 września 1944 niebo nad holenderską wsią Driel na południowym brzegu Renu zaroiło się od  spadochronów. Tego dnia siły główne 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej dowodzonej przez gen. Stanisława Sosabowskiego weszły do akcji w ramach operacji „Market-Garden”. Zadaniem Polaków było wsparcie walczącej po drugiej stronie rzeki brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej, której celem były mosty na Renie w Arnhem. Mimo starań i poświęcenia polskich spadochroniarzy, tylko niewielka część polskiej brygady zdołała się przeprawić. Reszta zajęła pozycje obronne w Driel, gdzie uwikłała się w zacięte walki.  
W centrum wioski znajdowała się szkoła. Rozwinięto w niej główny punkt opatrunkowy brygady. To tu pracowały zespoły chirurgiczne – szyto rany, dokonywano amputacji i laparotomii, na złamane kończyny zakładano szyny wyciągowe Thomasa. Na podłodze ranni czekali na ewakuację – niektórzy kilka dni. W szkole przetaczano też osocze. W sumie wykonano 42 transfuzje zużywając 95 butelek osocza suszonego. W ciągu czterech dni przez punkt opatrunkowy przeszło 130 rannych i 26 poszkodowanych podczas skoku. 
Na GPO przetoczono też świeżą krew pełną. Łącznie pół litra. Dawcą był miejscowy ksiądz. Chodź nie można mówić o jakimkolwiek systemie, jakby nie patrzeć był to Walking Blood Bank. We wrześniu 1944 roku. Blisko 70 lat temu. 
 Główny punkt opatrunkowy polskiej brygady w szkole w Driel. 

4.
Skaczący pod Driel ks. kap. Alfred Bednorz relacjonował: Jeszcze w samolocie ktoś słusznie radził: „Ksiądz Kapelan powinien przy skoku przede wszystkim zaobserwować wieżę kościelną, abyśmy za jego protekcją mogli się dostać do piwniczki miejscowego proboszcza” [3]. 
Miejscowego księdza polscy spadochroniarze namierzyli. Czy był on proboszczem, czy wikarym - nie ustaliłem. Ów ksiądz zamiast oddać w ich ręce kolekcję swych trunków, ofiarował jednemu z nich coś znacznie cenniejszego – swoją krew. A kościelna wieża? Cóż – podczas walk stanowiła doskonały punkt orientacyjny dla niemieckiej artylerii. 


Zmieszczony schamat zestawu do pobrań i transfuzji krwi pochodzi z: [2]
[1] Royal Army Medical Corps Training Pamphlet No. 3. The War Office, 1944 
[2] Raven R.W.: The Treatment of Shock, Oxford War Manuals. Oxford University Press, Londyn 1942
[3] A Bednorz: Skaczą lekarze i kapelani, [W:] Polscy Spadochroniarze. Pamiętnik żołnierzy, Londyn 1949

wtorek, 24 grudnia 2013

Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz - wszystkiego najlepszego!

Takie oto świąteczne życzenia skierowane do personelu medycznego RAF ukazały się w grudniowym wydaniu (1942 r) "MTE Journal" - czasopiśmie naukowym służby zdrowia Królewskich Sił Powietrznych:


 I choć od tamtego czasu minęło 71 lat, rysunek ten nadal jest aktualny. Nie wszyscy mogą spędzić Wigilię i Święta w domu z bliskimi. Pracują szpitale cywilne, pracuje wojskowa służba zdrowia. Oddziały muszą mieć zapewnioną obsadę dyżurną. Na niejednym bloku operacyjnym właśnie trwa zabieg.  Na oddziały ratunkowe karetki pogotowia przywożą pacjentów. Czynne są laboratoria i banki krwi. Dyżur pełnią załogi ratowniczych Anakond z Babich Dołów i darłowskich Mi-14. W dalekim Afganistanie, w prowincji Ghazni, w gotowości są pielęgniarki, ratownicy medyczni i lekarze. A więc - gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz - wszystkiego najlepszego!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Dwa oblicza bezpośredniego masażu serca


Niekwestionowanym guru w zakresie chirurgii stanów nagłych w przedwojennej Polsce był docent dr Tadeusz Butkiewicz ordynator chirurgii w warszawskim Szpitalu Przemienienia Pańskiego.  Wykładał „ostrą” chirurgię na Wydziale Lekarskim UW. Taki współczesny ekspert od medycyny i chirurgii ratunkowej. W 1939 roku ukazał się podręcznik doc. Butkiewicza „Chirurgja Przypadków Nagłych”. W Tomie 1 w sposób nowoczesny i kompleksowy docent omówił zagadnienia krwotoków, także tych urazowych oraz zakrzepów i zatorów. Z racji, że w przed wojną nie było osobnej specjalizacji z anestezjologii, to w podręczniku poruszył też tematykę znieczulenia ogólnego, znieczulenia regionalnego, opieki okołooperacyjnej i resuscytacji.
Ostatnio chodzi mi po głowie temat torakotomii ratunkowej i torakotomii resuscytacyjnej wykonywanej w warunkach szpitalnego oddziału ratunkowego. Najczęściej przeprowadza się ją w przypadku tępych lub drążących ran klatki piersiowej, u pacjenta we wstrząsie, a w ekstremalnych sytuacjach podczas resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Otwarcie klatki piersiowej umożliwia prowadzenie bezpośredniego masażu serca. Rzuciłem okiem co na to doc. Butkiewicz. 
Okazuje się, że sporo. Najgroźniejsze powikłanie uśpienia inhalacyjnego ­– pisał Butkiewicz w rozdziale dotyczącym znieczulenia ogólnego – stanowi pierwotne ustanie czynności serca (syncope), które może nastąpić nagle, bez jakichkolwiek poprzednich zwiastunów, we wszystkich stadiach, a nawet i w początkowym okresie narkozy. Rzecz to dramatyczna, w takich przypadkach trzeba więc coś poradzić: W razie zniknięcia tętna akcję ratowniczą rozpoczynamy również od oddechu sztucznego (…) równocześnie stosujemy środki pobudzające czynność serca. W dużym skrócie: adrenalinę, koraminę, kardiazol, efetoninę, kamforę. Jeżeli wszystkie zabiegi powyższe nie odnoszą pożądanego skutku, przystąpujemy do masażu serc, posługując się najprostszym sposobem König-Maassa (…) Jeżeli ten pośredni masaż serca czynności sercowej nie przywraca – pisał dalej doc. Butkiewicz – nie pozostaje nic innego, jak wykonać masaż bezpośredni. (…) najodpowiedniejszą drogą dotarcia do serca dla wykonania masażu jest droga podprzeponowa, bez przecięcia przepony (sposób Lane’a), czyli zwykła laparotomia środkowa górna. Jest to zarazem droga najbezpieczniejsza, najszybsza i najprostsza. Potwierdzają to dane statystyczne. (…) Według najnowszej statystyki Lee, Estell i Mc. Kean Downs z 1924 r. (v. Schaak) zapomocą masażu serca uratowano życie 25 chorym z ogólnej liczby 101. Wyniki tej operacji ratowniczej w znacznej mierze zależą od czasu, jaki upłynął od ustania czynności sercowej od rozpoczęcia masażu serca. I rzecz najważniejsza, która także dziś jest kanonem postępowania w przypadku zatrzymania krążenia: Nie ulega więc wątpliwości, że skurcze serca mogą być przywrócone i życie chorych może być uratowane, o ile masaż serca zastosujemy przed powstaniem w centralnym układzie nerwowym zmian zwyrodnieniowych*.  
Bezpośredni masaż serca sposobem Lane'a*
 W dzisiejszych czasach bezpośredni masaż serca stosujemy głównie w dwóch przypadkach:
- gdy przy otwartej klatce piersiowej podczas operacji (zabieg torako- lub kardiochirurgiczny) dojdzie do zatrzymania krążenia
- podczas torakotomii resuscytacyjnej
Wskazaniem do torakotomii w warunkach SOR jest zdekompensowany wstrząs lub zatrzymanie krążenia w przebiegu urazu penetrującego/tępego klatki piersiowej. W zabiegu chodzi o „chwycenie” krwawiących dużych naczyń oraz rozerwanych oskrzeli. Klemując aortę zstępującą czasowo można zwiększyć przepływ krwi przez naczynia wieńcowe serca oraz naczynia mózgowe. Torakotomia umożliwia też wykonanie bezpośredniego masażu serca. Dostęp operacyjny uzyskujemy poprzez torakotomię przednio-boczną. 
W praktyce wygląda to tak (uwaga film jest drastyczny!):
http://www.youtube.com/watch?v=8BlPxQI2C90 

Przez lata metoda i wskazania do bezpośredniego masażu serca uległy zmianie. Dziś zabieg ten wykonuje się bardzo rzadko, a w powszechnie przyjętym algorytmie resuscytacji krążeniowo-oddechowej prowadzi się pośredni masaż serca, uciskając oburącz środek klatki piersiowej z częstotliwością 100-120/min. Gdy dojdzie nagłego zatrzymania krążenia podczas znieczulenia ogólnego nie wykonuje się już laparotomii środkowej górnej…   

*rycina i wyszczególnione kursywą cytaty pochodzą z: Butkiewicz A. „Chirurgja Przypadków Nagłych”, Warszawa 1939.  

sobota, 23 listopada 2013

Historyczno-medyczny Edynburg



Niewiele jest krajów, które tak mocno i tak pozytywnie jak Szkocja związane są z wojennymi losami Polaków. Na mapie Europy trudno też odnaleźć miasto, któremu polska medycyna zawdzięcza tyle co Edynburgowi.
Po klęsce kampanii wrześniowej Wojsko Polskie od nowa zorganizowało się pod wodzą gen. Sikorskiego we Francji. Jednak i ona uległa. Polscy żołnierze po raz kolejny w przeciągu roku musieli się ewakuować – tym razem na Wyspy Brytyjskie. Padło na Szkocję. Był rok 1940. Mimo, że deszczowa pogoda dawała się naszym we znaki, mimo, że krajobraz daleki był od swojskich pól Mazowsza i  zadrzewionych stoków Karpat, Szkocja stała się dla nich tymczasową ojczyzną. Szkoci przyjęli Polaków z otwartymi rękami. Nawiązały się pierwsze przyjaźnie, rozkwitały romanse, rodziły się dzieci, powstawały polsko-szkockie rodziny. W portach w Dundee i Rosyth cumowały polskie okręty. Niedaleko nich formowano polskie jednostki – 1. Dywizję Pancerną gen. Stanisława Maczka i 1. Samodzielną Brygadę Spadochronową pod dowództwem gen. Stanisława Sosabowskiego. W 1944 weszły one do działań bojowych na Kontynencie. Na front poszli także ich lekarze. Wielu z nich było absolwentami powstałego w 1941 roku Polskiego Wydziału Lekarskiego przy Uniwersytecie w Edynburgu. Uczelnia ta miała wyjątkowy charakter. W momencie, gdy Polska po raz kolejny zniknęła z mapy świata, w całkowicie obcym kraju na mocy przedwojennego polskiego prawa funkcjonował wydział lekarski. Miał on prawo nadawać tytuł lekarza i doktora medycyny.  Do 1949 mury tej uczelni opuściło 227 polskich lekarzy. Siedzibą PWL były przepiękne zabudowania Medical Buldings, których gospodarzem był Wydział Lekarski Uniwersytetu w Edynburgu. Kadrę stanowili przedwojenni polscy profesorowie, docenci i doktorzy. Dziekanem został prof. Antoni Jurasz – kierownik kliniki chirurgicznej w Poznaniu. Zapleczem klinicznym dla wydziału był przede wszystkim Szpital im. Ignacego Paderewskiego zlokalizowany przy Western General Hospital w Edynburgu. Studenci mieli tam zajęcia z chorób wewnętrznych, laryngologii, okulistyki i stomatologii. Reszta ćwiczeń odbywała się w siedzibie Wydziału Lekarskiego oraz Royal Infarmary of Edinburgh.
Dla historii polskiej anestezjologii Polski Wydział Lekarski jest miejscem szczególnym. To właśnie tam po raz pierwszy w dziejach polskiej medycyny anestezjologię zaczęto wykładać w ramach osobnego przedmiotu klinicznego. Zresztą Edynburg to także historia anestezjologii światowej. W 1832 roku dyplom lekarski University of Edinburgh Medical School uzyskał James Young Simpson pionier anestezjologii, który w 1847 wprowadził do kliniki chloroform. Wśród innych znanych absolwentów tej uczelni znajduję się także twórca Sherlocka Holmesa Arthur Conan Doyle, twórca zasad antyseptyki chirurg Joseph Lister, neurolog i anatom Charles Bell, od nazwiska którego pochodzi nazwa porażenia nerwu twarzowego, czy neurolog Samuel Wilson, który pierwszy opisał chorobę związaną z zaburzeniem gospodarką miedzią (choroba Wilsona). Do badaczy związanych z  Wydziałem Lekarskim Uniwersytetu w Edynburgu należy też sześć Nagród Nobla (pięć przyznano za odkrycia w medycynie, jedną w chemii). Długo by wymieniać. W Edynburgu po prostu czuć historyczno-medyczną atmosferę. Dodam jeszcze, że pięciu lekarzy Royal Army Medical Corps – absolwentów edynburskiego Uniwersytetu – otrzymało Victoria Cross – najwyższe odznaczenia Armii Brytyjskiej.     
Nie trudno rozpoznać tę dziewczynę. Bo kim może być owieczka z Royal Museum of Scotland jak nie Dolly - pierwszym sklonowanym ssakiem?Wyczyn dokonany w 1996 roku przez naukowców z należącego do Uniwersytetu w Edynburgu Roslin Institute był krokiem milowym w dziejach genetyki i medycyny. Z klonowaniem wiąże się wiele nadziei ale i obaw. 

W sierpniu byłem na stażu na oddziale ratunkowym St. John’s Hospital w Livingston 10 mil na zachód od Edynburga. A po nim przyszedł czas na stolicę Szkocji – już w ramach wakacji. Na trasie historycznych spacerów po tym jednym z najbardziej urokliwych europejskich miast nie mogło zabraknąć miejsc związanych z historią medycyny. 
Obowiązkowy punkt wycieczek po Edynburgu to przepiękna siedziba University of Edinburgh Medical School. Na jej dziedzińcu znajduje się pamiątkowa tablica poświęcona Polskiemu Wydziałowi Lekarskiemu. Funkcjonuje tu także Muzeum Anatomii. Niestety otwarte jest tylko raz w miesiącu. Mi się na szczęście udało. Świetną sprawą jest, że na budynkach należących do Uniwersytetu w Edynburgu znajdują się pamiątkowe tablice poświęcone wybitnym postaciom związanym z tą uczelnią. Przy bramie wejściowej na dziedziniec Medical Buldings znajdują się te przypominające o sir Jamesie Youngu Simpsonie, Josephie Listerze, Arturze Conan Doyle’u oraz Sophie Lousie Jex-Blake - lekarce walczącej o prawo dla kobiet do studiowania medycyny. 
Ze Szpitala im. Paderewskiego nie zostało niestety już nic. Podczas niedawnej rozbudowy Western General Hospital zabytkowy budynek został wyburzony. O tym, że kiedyś znajdował się tu polski szpital przypomina jedynie tablica zamontowana w holu oddanego do użytku w 2012 roku Royal Victoria Bulding mieszczącego oddziały geriatryczne.
Ćwiczenia w Szkocji: załadunek rannych do ambulansów przed Szpitalem im. Paderewskiego w Edynburgu. [Fot. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego]
Bardzo lubię cmentarze. Każdy nagrobek to czyjaś historia. Czyjeś życie. Edynburg pełny jest pięknych zabytkowych cmentarzy. Znajdują się tu także dwa polskie cmentarze wojskowe. Leżą na nich polscy żołnierze, którzy zmarli w Szkocji podczas wojny oraz w okresie powojennym na emigracji. Wśród nagrobków na Corstorphine Hill Cemetery odnaleźć można grób doktora Zygmunta Kocaya, lekarza Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich.
Cmentarz Corstorphine Hill
Warto odwiedzić także Comely Bank Cementary, na którym znajdują się kwatery żołnierzy-ofiar I i II wojny
światowej. Podczas obu konfliktów Edynburg był ważnym ośrodkiem szpitalnym. W czasie „wielkiej wojny” na cmentarzu tym chowano pacjentów 2nd Scottish General Hospital, Edinburgh War Hospital oraz Leith War Hospital. Szpitale te obsługiwane były przez personel Royal Army Medical Corps oraz Queen Alexandra’s Imperial Military Nursing Service. Łącznie leży tu 225 żołnierzy różnych narodowości. Wśród nich znajdują się ofiary grypy „hiszpanki”. W latach 1918-19 jej pandemia pochłonęła co najmniej 50 milionów istnień ludzkich na całym świecie. Jeśli zaś chodzi o ofiary II wojny światowej, to na cmentarzu spoczywa 76 żołnierzy, w tym dziewczyny z ATS.
Ciekawostką jest, że w Wielkiej Brytanii zaciąg do poszczególnych regimentów z grubsza oparty był na rejonizacji, w przeciwieństwie do Polski, gdzie czymś powszechnym było i jest, że żołnierz np. z Rzeszowa trafiał do jednostki w Poznaniu. Stąd przechadzając się po szkockich cmentarzach i cmentarzykach łatwo możemy "po nagrobkach" dojść jaki pułk znajdował się w pobliżu danej miejscowości. Groby żołnierzy (najczęściej z okresu I wojny światowej) oraz tablice pamiątkowe z wyrytymi nazwiskami poległych przypominają jak wielkie piętno na lokalnych społecznościach wywarły wojny .

Na cmentarzu Comely Bank znajdują się mogiły żołnierzy poległych podczas I i II wojny światowej oraz pandemii grypy hiszpanki. Obok siebie spoczywają żołnierze szkoccy, nowozelandzcy, australijscy oraz dziewczyny z Auxillary Territorial Services. 


Niegdyś szpital wojenny znajdował się także na edynburskim zamku. Dziś znajduje się tam National War Museum. I tam można trafić na eksponaty związane z medycyną wojenną. Obok narzędzi do zabijania, często w bardzo drastyczny sposób, prezentowane są narzędzia chirurgiczne, służące do ratowana życia…  

Wisienką na torcie wędrówki śladami historii medycyny po Edynburgu była wizyta w siedzibie Royal College Surgeons of Edinburgh czyli Surgeon’s Hall. W muzeum chirurgii prezentowane są m.in. niesłychanie ciekawe preparaty anatomiczne różnego rodzaju obrażeń wojennych: od ran postrzałowych jelit, płuc i kości, poprzez złamania twarzoczaszki, „stopy okopowej” amerykańskiego żołnierza z czasów II wojny światowej, skończywszy na płucach poległych w wyniku ataku gazowego na frontach I wojny światowej. Naocznie przekonać się mogłem czym różnią się obrażenia zadane kulą z karabinu z początku XIX wieku od tych, wyrządzonych przez „pociski szybkie” niemieckich Mauserów. Niezwykła jest też kolekcja instrumentów chirurgicznych pochodzących z różnych czasów: wojen napoleońskich, wojny krymskiej, wojen burskich oraz konfliktów XX wieku. Zdjęć z Surgeon’s Hall nie prezentuję, niech każdy zobaczy sam!

A co do praktyk w St. John’s Hospital, to nigdy ich nie zapomnę. Nie chodzi tylko o walory, powiedzmy, edukacyjno-kliniczne, ale o to, jak mnie przyjęto. Osobiście mogłem doświadczyć tego (no, może z wyjątkiem tych "pustych szklanek") o czym pisał sławny kmdr. Eugeniusz Pławski dowódca ORP „Piorun”:
Restauracja rzęsiście oświetlona kandelabrami i lampionami ogromnie przypadła mi do gustu. Sucha i wysoka kelnerka-Szkotka przyjęła zamówienie i zapytała jakie chcę wino. Zupełnie bez zastanowienia powiedziałem że Beaujolais 23, na co kelnerka odeszła. I okazało się, że znalazło się żądane wino, a kolacja bez przesady była zupełnie przedwojenna. Z poczuciem prawdziwej rozkoszy powstałem od stołu i skierowałem się do pokoju bilardowego. Czułem się wyśmienicie i byłem pełen energii i ambicji rozbicia każdego przeciwnika na zielonym suknie. Na Sali zauważyłem dwa stoły, dookoła których krążyli cywile i wojskowi, jedni w spodniach, inni w kraciastych spódnicach. Dookoła na pólkach i stoliczkach stały dziesiątki pustych szklanek, a każdy z grających trzymał w ręku swego drinka, a w drugiej kij bilardowy. Kibice trzymali szklanki i fajki. Nie zdążyłem rozgościć się na kanapce, gdy zostałem otoczony przez kilku spośród obecnych. Posypały się pytania z jakiej jestem Navy, co robię w Glasgow, itp. Po kilku minutach byłem już przedstawiony wszystkim obecnym, a każdy na wyścigi proponował mi drinka. O grze w bilard nie było oczywiście mowy. Gdy po dwóch godzinach mocno podniecone towarzystwo zaczęło rozchodzić się po domach, miałem pełną kieszeń adresów, numerów telefonów i zaproszeń na obiady i „party”. Jeden z obecnych panów wręczył mi wizytówkę, na której napisał „ważne  dla dwóch osób”. Było to darmowe wejście do wszystkich kinoteatrów firmy „Odeon” w Glasgow i Edinbourghu na czas trwania wojny (for the duration). Tego wieczoru pokochałem Szkotów. Nie mają w sobie nic a nic z tego angielskiego „reserve” (dystansu). Są bezpośredni, zawierają przyjaźń „od pierwszego wejrzenia”. Są pełni dobrego humor, a te przysłowiowe szkockie skąpstwo pozostawmy bez reszty Anglikom. Państwo Carmichael w Greenock nie byli wyjątkowymi Szkotami, jak mi się wydawało na początku. Nie dziwię się też, że tak wielka ilość Polaków pojęła Szkotki za żony.* Ja też się nie dziwię:)  
* E. Pławski: "Fala za falą... Wspomnienia dowódcy ORP "Piorun". Wydawnictwo Finna, Gdańsk  
Ostatni dyżur skończyłem o 01:30 30 sierpnia.