Sytuacja ta niepokoi szefa służby zdrowia II Korpusu płk. Mariana Dietricha, który przyjeżdża do Forli, aby rozpoznać sytuację. Szpital musi pozostać tu gdzie jest. Nie ma rady. Chodzi o maksymalne skrócenie linii ewakuacyjnych, tak, aby ranni jak najszybciej trafiali na stół operacyjny. Płk Dietrich jest natomiast zdania, że osiem pracujących w szpitalu pielęgniarek powinno na razie go opuścić. One nie godzą się na to. Mając poparcie komendanta szpitala zostają.
Zresztą to nie pierwszy raz, gdy 3. SOE znajduje się pod ostrzałem. W czasie bitwy o Monte Cassino rozwinięty był na bliskim zapleczu frontu w Venafro. Także wtedy rejon szpitala parokrotnie zasypywany był artyleryjskimi granatami. Wtedy pielęgniarkiteż zostały.
Siostry operacyjne jednego z polskich szpitali wojennych przygotowują się do zabiegu. Włochy 1944 r. [źródło: IPMS] |
Wydawać
by się mogło, że praca służby zdrowia w czasie wojny jest bezpieczna. „Przytulny
szpitalik” (o ile szpital może być przytulny), ciepło, regularnie dostarczane
posiłki, własne łóżko polowe, front gdzieś daleko, a przede wszystkim bezpiecznie.
Nic z tego! Nie mówię tu o służbie zdrowia poziomu brygady, czy dywizji. Bo tu
wiadomo – naciera dywizja, a zaraz za czołgami idą pojazdy z wymalowanymi na burtach czerwonymi
krzyżami. Ale w zasięgu działań wroga niejednokrotnie znajdowały się także szpitale
polowe. Szczególnie takie jak 3. SOE – sanitarne ośrodki ewakuacyjne, czyli w
angielskiej nomenklaturze Casualty
Clearing Stations. To właśnie na nich spoczywał główny ciężar
przyjęcia rannych płynących z jednostek frontowych, przeprowadzenie zabiegów
ratujących życie i przygotowanie ich do dalszej ewakuacji.
Dla
tej historii niezwykle ważne jest to, że w brytyjskich, kanadyjskich i polskich
CCS-ach służyły pielęgniarki. Średnio po kilka. Osiem – dziewięć. Były pod
Monte Cassino, na krwawym przyczółku pod Anzio i w Normandii, były w korytarzu
do Arnhem. Pełniły między innymi funkcje sióstr operacyjnych, asystując do zabiegów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz