Wczoraj już po raz kolejny obchodzono w Polsce „Narodowy
Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych”. Żołnierzy polskiego podziemia, którzy po
zakończeniu wojny nie złożyli broni, lecz kontynuowali walkę zbrojną z władzami
komunistycznymi, aparatem bezpieczeństwa, wojskami sowieckimi.
Błyszczeli wczoraj wszelkiej maści politycy prawicy,
animatorzy obchodów. Swoje trzy minuty mieli przedstawiciele różnych
organizacji „patriotycznych”, czasem wątpliwej reputacji. W moim rodzinnym Bielsku
odbył się marsz pamięci. Szli kombatanci, rodziny żołnierzy, politycy prawicy,
Młodzież Wszechpolska, mieszkańcy miasta – łącznie około 1000 osób.
Bezpieczeństwo mieli zapewnić – to dość zaskakujące – kibice miejscowego BKSu. Na czele marszu,
podobnie jak w całej Polsce, dziarsko maszerowali członkowie grupy
rekonstrukcji historycznej odtwarzającej oddziały NSZ. Grupy te, chyba jak
żadne inne, angażują się w politykę.
O polskim podziemiu antykomunistycznym trzeba
pamiętać. Jednak ta zbiorowa, narodowa pamięć powinna być oparta przede
wszystkim na rzetelnej wiedzy, na świadomości blasków i cieni, na badaniach
naukowych. Tymczasem zdaje się, że naukowcy niewiele mają do powiedzenia, a „Żołnierzy
Wyklętych” wikła się w bieżącą politykę. Są oni wręcz filarem jedynej i
obowiązującej linii czegoś, co ładnie nazywa się „polityką historyczną”. Już nazwa
- „Żołnierze Wyklęci” lub „Żołnierze Niezłomni” - nadaje ton narracji o tamtych
trudnych czasach i wyznacza kierunki dyskusji.
Ale nie o tym chciałem dziś napisać.
Wczoraj w mediach wiele było o Narodowych Siłach
Zbrojnych – organizacji podziemnej będącej zbrojnym ramieniem
przedwojennej polskiej prawicy. Także tej radykalnej – Obozu
Narodowo-Radykalnego i Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga. Po wojnie NSZ stanowiły jeden z filarów podziemia antykomunistycznego.
II Rzeczpospolita, choć była państwem z całą masą słabości,
pełna była kolorytu. Była państwem wielonarodowy, wielokulturowym. Wśród
polskich elit intelektualnych duży udział mieli polscy Żydzi. Ich rolę w życiu
społecznym kontestowała właśnie radykalna prawica. Nie tylko słowem, ale także
czynem.
Słuchając o NSZ jakoś tak mimochodem pomyślałem o
żołnierzach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie żydowskiego pochodzenia. O
tych, przeciwko którym przed wojną otwarcie występował obóz narodowy.
Szczególnie duży udział żołnierzy wyznania
mojżeszowego był wśród lekarzy. Pomyślałem więc o urodzonym w Nowym Targu w
1908 roku Abrahamie Günsbergu, który po napadzie hitlerowskich Niemiec na swoją
ojczyznę przerwał studia medyczne w Perugii i ochotniczo wstąpił w szeregi PSZ.
W 1942 roku znalazł się w pierwszej grupie absolwentów Polskiego Wydziału
Lekarskiego przy Uniwersytecie w Edynburgu, a potem, w sierpniu 1944 roku,
ruszył na front jako lekarz 10. Pułku Dragonów 1. Dywizji Pancernej przechodząc
z nim cały szlak bojowy.
O młodym, dwudziestosześcioletnim lekarzu 1. Pułku
Pancernego ppor. Henryku Seidzie rodem z Warszawy, o którym jeden z weteranów służących
w tym samym oddziale mówił, że „w pułku lekarzem był taki Żydek, ale przyzwoity”.
Albo o odznaczonym Krzyżem Walecznym za udział w
operacji „Market-Garden” ppor. lek. Henryku Urichu z 3. batalionu
spadochronowego 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
Myślałem też wczoraj o dziesiątkach zamordowanych
przez stalinowski terror, o zniewolonym i zniszczonym kraju, o trudnych
warunkach, w których trzeba było żyć. Jednak słuchając o żołnierzach Narodowych
Sił Zbrojnych trudno mi obojętnie przejść obok ideologii, która za nimi stała. Ideologii po części wymierzonej w swoich współobywateli, tylko że innej narodowości.
Lekarze II Korpusu Polskiego. Drugi od lewej ppor. Hersz Łach wyznania mojżeszowego. Pierwszy z lewej ppor. Bolesław Rutkowski. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz