czwartek, 26 grudnia 2013

Walking Blood Bank pod Arnhem



1.
W FOB Ghazni działa Walking Blood Bank. Nie jest to żadna instytucja, czy osobna jednostka medyczna. Walking Blood Bank tworzą ludzie – żołnierze. W banku tym sejfami są ich ciała. Skarbem – krew.
Koordynacją WBB zajmuje się Grupa Zabezpieczenia Medycznego Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. System zaczyna działać jeszcze zanim do Szpitala Polowego trafia ranny. Od ochotników, którzy decydują się w nim uczestniczyć pobierana jest próbka krwi – na badania wirusologiczne, morfologiczne i biochemiczne. Cała procedura oddawania krwi uruchamiana jest dopiero wtedy, gdy z Trauma Room napłynie sygnał: „potrzebna jest krew grupy A Rh +…!” Nie ma znaczenia czy poszkodowanym jest polski żołnierz czy afgański policjant.
W krótkim czasie, układem cienkich rurek, do żył rannego (albo do jamy szpikowej) płynie życiodajny płyn. Co bardzo ważne jest on świeży, zawiera wszystkie składniki morfotyczne oraz komplet czynników krzepnięcia. Transfuzję ułatwia aparat do szybkich przetoczeń Level 1, który dba o to, by przetaczana krew była ciepła.
Fot. Dzięki uprzejmości prof. Waldemara Machały: www.machala.info
2.
Podczas II wojny światowej doskonale zdawano sobie sprawę, że przetoczone krystaloidy nie utrzymują się długo w naczyniach krwionośnych, szybko przechodzą do okolicznych tkanek, a efekt w postaci wypełnienia łożyska naczyniowego jest krótkotrwały. Potwierdza to podręcznik „Royal Army Medical Corps Training Pamphlet No. 3” z 1944 roku: Aby utrzymać ciśnienie krwi na odpowiednim poziomie [u pacjenta we wstrząsie – aut.], konieczne jest wstrzyknięcie* płynów, które pozostaną w krążeniu; w początkowej fazie wstrząsu, zanim dojdzie do wysuszenia tkanek** krew i preparaty krwiozastępcze takie jak osocze lub surowica są o wiele bardziej skuteczne od soli lub innych roztworów, które gwałtownie są absorbowane przez tkanki lub wydalane [1]. Mowa tu o koloidach. Jest nim jest zarówno krew pełna, jak i osocze.        
Z kolei mjr R.W. Raven z RAMC w wydanym w roku 1942 opracowaniu pt. “The Treatment of Shock” pisał: Powszechnie przyjętym jest, że transfuzja krwi pełnej ma udowodnioną wartość w leczeniu wstrząsu wtórnego, a odpowiednia objętość krwi powinna być przetoczona tak szybko, jak to możliwe [2].
A więc krew i osocze – to one w czasie wojny były podstawą terapii płynowej wstrząsu krwotocznego. W polowych warunkach pojawiał się jednak problem: jak je przechowywać? W postaci płynnej osocze powinno być przechowywane zamrożone. Zaradzono temu wykorzystując osocze suszone – w zestawie znajdowały się dwie butelki: jedna ze sproszkowanym osoczem, druga z wodą destylowaną. Przed transfuzją zawartości obu butelek mieszano przy pomocy specjalnego łącznika. 
Gorzej sprawa się miała z krwią pełną. Wysuszyć się jej nie da – po takim zabiegu straciłaby swoje właściwości. Po pobraniu od dawcy musiała trafić do butelek z cytrynianem sodu – środkiem hamującym krzepnięcie – a następnie do lodówki. Zorganizowano więc system krwiodawstwa, którego ostatnim ogniwem były polowe czołówki transfuzyjne, ang.: Field Transfusion Units - FTU. O ile system ten sprawdzał się w podczas działań lądowych, tak podczas akcji powietrznodesantowych wykorzystanie FTU, z lodówkami, samochodami i całym ich „szpejem”, stawało się niemożliwe. W tej sytuacji gdyby zaistniała potrzeba przetoczenia krwi pełnej, trzeba było ją pobrać od kogoś na miejscu i niezwłocznie przetoczyć.

3.
21 września 1944 niebo nad holenderską wsią Driel na południowym brzegu Renu zaroiło się od  spadochronów. Tego dnia siły główne 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej dowodzonej przez gen. Stanisława Sosabowskiego weszły do akcji w ramach operacji „Market-Garden”. Zadaniem Polaków było wsparcie walczącej po drugiej stronie rzeki brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej, której celem były mosty na Renie w Arnhem. Mimo starań i poświęcenia polskich spadochroniarzy, tylko niewielka część polskiej brygady zdołała się przeprawić. Reszta zajęła pozycje obronne w Driel, gdzie uwikłała się w zacięte walki.  
W centrum wioski znajdowała się szkoła. Rozwinięto w niej główny punkt opatrunkowy brygady. To tu pracowały zespoły chirurgiczne – szyto rany, dokonywano amputacji i laparotomii, na złamane kończyny zakładano szyny wyciągowe Thomasa. Na podłodze ranni czekali na ewakuację – niektórzy kilka dni. W szkole przetaczano też osocze. W sumie wykonano 42 transfuzje zużywając 95 butelek osocza suszonego. W ciągu czterech dni przez punkt opatrunkowy przeszło 130 rannych i 26 poszkodowanych podczas skoku. 
Na GPO przetoczono też świeżą krew pełną. Łącznie pół litra. Dawcą był miejscowy ksiądz. Chodź nie można mówić o jakimkolwiek systemie, jakby nie patrzeć był to Walking Blood Bank. We wrześniu 1944 roku. Blisko 70 lat temu. 
 Główny punkt opatrunkowy polskiej brygady w szkole w Driel. 

4.
Skaczący pod Driel ks. kap. Alfred Bednorz relacjonował: Jeszcze w samolocie ktoś słusznie radził: „Ksiądz Kapelan powinien przy skoku przede wszystkim zaobserwować wieżę kościelną, abyśmy za jego protekcją mogli się dostać do piwniczki miejscowego proboszcza” [3]. 
Miejscowego księdza polscy spadochroniarze namierzyli. Czy był on proboszczem, czy wikarym - nie ustaliłem. Ów ksiądz zamiast oddać w ich ręce kolekcję swych trunków, ofiarował jednemu z nich coś znacznie cenniejszego – swoją krew. A kościelna wieża? Cóż – podczas walk stanowiła doskonały punkt orientacyjny dla niemieckiej artylerii. 


Zmieszczony schamat zestawu do pobrań i transfuzji krwi pochodzi z: [2]
[1] Royal Army Medical Corps Training Pamphlet No. 3. The War Office, 1944 
[2] Raven R.W.: The Treatment of Shock, Oxford War Manuals. Oxford University Press, Londyn 1942
[3] A Bednorz: Skaczą lekarze i kapelani, [W:] Polscy Spadochroniarze. Pamiętnik żołnierzy, Londyn 1949

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz