Noc była ciężka, nieprzespana.
Napięcie nie pozwalało zmrużyć oczu. Wszyscy myśleli o tym co przyniesie nowy
dzień. I czy w końcu polecą pod Arnhem. Kiedy w godzinach rannych 20 września
1944 roku żołnierze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej wyskakiwali z
ciężarówek, które przywiozły ich na lotniska Saltby i Spanhoe do sztabu
generała Sosabowskiego przyszedł rozkaz zmieniający zadanie dla polskiej
brygady i wyznaczający nową strefę zrzutu. Żołnierze jeszcze raz przeglądali sprzęt
i broń z nadzieją, że tym razem uda się wystartować. Poprzedniego dnia, 19
września, pogoda była tak fatalna, że uniemożliwiła start samolotom
transportowym, które miały przyrzucić Polaków do Holandii. Start kilkukrotnie
opóźniano, aż w końcu odroczono do następnego dnia. Dnia, który właśnie
wyłaniał się z gęstej jak mleko mgły…
W sztabie pospiesznie
analizowano nową sytuację. W Arnhem i w rejonie Oosterbeek trwały ciężkie
walki. Sytuacja brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej uwięzionej w kotle
na północnym brzegu Renu stawała się coraz bardziej dramatyczna. W odcięciu
znaleźli się też Polacy, którzy w dwóch rzutach szybowcowych wylądowali razem z
Brytyjczykami. Przygotowywany przez kilka dni plan udziału 1. Samodzielnej
Brygady Spadochronowej w operacji „Merket-Garden” wziął w łeb. Teraz brygada
miała wylądować bardziej na zachód, w rejonie wioski Driel. Nowym zadaniem
polskich spadochroniarzy było dotarcie do promu Heveadorp i przeprawienie się
na północny brzeg. Mieli odciążyć w walkach brytyjskie „czerwone diabły”. Nerwy
udzielały się wszystkim. Plan wywrócono do góry nogami, pod Arnhem trwała ciężka
walka, a tu ta cholerna pogoda…
W końcu przyszedł rozkaz do założenia
ekwipunku oraz spadochronów i wejścia na pokład samolotów. Spadochroniarze
objuczeni kilkudziesięcioma kilogramami sprzętu zaczęli gramolić się do maszyn.
Zapuszczono silniki i amerykańskie C-47
powoli ruszyły na start. Nerwy
napięte były do
granicy możliwości – jak to przed startem. Nagle samoloty zaczęły
zawracać na stojanki. Amerykańskie
załogi dostały rozkaz przerwania startu. Pogoda nadal była zła. Lot odwołano
o kolejne 24 godziny. Spadochroniarze wychodzili
z maszyn przeklinając, część miała łzy w oczach. Pewnie zdawali sobie sprawę, że jutro po
raz trzeci przechodzić będą wszystko od nowa. Chcieli „mieć to już za
sobą”. Relacje wskazują nawet, że emocje polskich spadochroniarzy były tak
gorące, że część amerykańskich lotników unikała kontaktu z nimi jak mogła.
Jeden z Polaków nie wytrzymał napięcia. Wyciągnął broń, przyłożył do głowy i wypalił. Zginął na miejscu. Zwłoki dwudziestoośmioletniego sapera Tadeusza Mikiciuka ze spadochronowej kompanii saperów pochowano na Cmentarzu Lotników Polskich w Newark-on-Trent w Anglii.
Jeden z Polaków nie wytrzymał napięcia. Wyciągnął broń, przyłożył do głowy i wypalił. Zginął na miejscu. Zwłoki dwudziestoośmioletniego sapera Tadeusza Mikiciuka ze spadochronowej kompanii saperów pochowano na Cmentarzu Lotników Polskich w Newark-on-Trent w Anglii.
Polscy spadochroniarze czekający na start. |
*
Mawiają, że do trzech razy
sztuka. I tak było tym razem. Samoloty z żołnierzami 1. Samodzielnej Brygady
Spadochronowej oderwały się wreszcie od pasów 21 września 1944 roku. Dwa dni po
czasie. Polacy wylądowali pod Driel. Gdy okazało się, że prom, którym mieli
przeprawić się został zatopiony, gen.
Sosabowski zdecydował, że
brygada zajmie pozycję we wsi i przejdzie do obrony, ponawiając jednocześnie
próby przedostania się przez rzekę. 22 września Niemcy wsparci przez pojazdy
opancerzone przeprowadzili atak na Driel,
który został skutecznie
odparty przez spadochroniarzy. W
kolejnych dniach nie ponawiali
już tak silnych ataków. Driel znalazło się natomiast pod ciężkim ogniem artylerii. Najsilniejszy ostrzał
spadł na polskie
pozycje 23 i 25
września, a spośród wszystkich obrażeń bojowych
rany odłamkowe stanowiły
blisko 80%. Trudno
było o bezpieczne schronienie –
ostrzeliwana była nawet
szkoła, w której
rozwinięty był główny
punkt opatrunkowy brygady. Nie
chroniły go nawet
flagi i duże
białe płachty z
czerwonym krzyżem. Od 22 do 25 września Driel praktycznie było odcięte
od zaopatrzenia, niemożliwa była także ewakuacja rannych. Kończyły się zapasy,
a także opatrunki, leki i osocze. W
trakcie walk w Driel doszło do kolejnego samobójstwa. Na swoje życie targnął się trzydziestoletni żołnierz 3.
batalionu spadochronowego kpr. Tomasz Barkiet. Do tragedii tej doszło 24 września.
*
Tadeusz Mikiciuk jest zapomnianą polską ofiarą operacji "Market-Garden". Trochę dlatego, że jego ciało spoczywa na cmentarzu lotników polskich w Newark, a nie wraz z resztą Polaków w holenderskim Oosterbeek. Ale po części także dlatego, że nie zginął w boju i nie znajduje się na listach strat 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej [źródło: http://www.derekcrowe.com/poland/wargraves/photo.aspx?id=987] |
*
Wśród żołnierzy brygady generała Sosabowskiego, którzy po zakończonej operacji „Market-Garden” znaleźli się w szpitalu było dwóch, u których rozpoznano objawy, jak
to nazwał w swoim sprawozdaniu szef służby zdrowia brygady
ppłk dr Jan
Golba, „wyczerpania nerwowego
o charakterze psychoneurotycznym”. Jeden z nich po tygodniowym pobycie
w szpitalu i
odpoczynku powrócił do
oddziału, gdy ten
znajdował się jeszcze
w Holandii. Hospitalizacja drugiego żołnierza była dłuższa, lecz i on wrócił do brygady.
*
Obecnie nie mówimy już o "wyczerpaniu walką", lecz o "stresie bojowym". Do
czynników ryzyka rozwoju
zaburzeń stresowych u żołnierzy zalicza
się między innymi uczestnictwo w walkach i
bycie świadkiem śmierci
towarzyszy broni, odpowiedzialność za śmierć
cywilów, uczestnictwo w zdarzeniu,
które doprowadziło do śmierci
wielu żołnierzy. Brutalność walk odbija
się na stanie psychicznym ich uczestników. Zaburzenia stresowe występują też w świecie cywilnym. Obserwuje się je u ofiar brutalnych przestępstw, gwałtów, uczestników wypadków.
Zaburzenia stresowe mogą
przybierać też przewlekły charakter. Rozpoznajemy wtedy o PTSD – post traumatic distress sydrome – zespół stresu pourazowego.
*
Choć temat zaburzeń
stresowych dotykających żołnierzy jest stary jak świat, to od czasu II wojny
światowej nie istniał on praktycznie w świadomości polskiej opinii publicznej.
Żołnierze przecież nie chorują psychicznie. Są twardzi. Stoją na straży
wolności ojczyzny i godności polskiego munduru. Także wojskowa służba zdrowia przez lata
jakby problemu nie widziała. Dopiero ostatnie wojny w Iraku i Afganistanie
ujawniły problem. Do kraju zaczęli wracać żołnierze, którzy doświadczyli
okrutnych rzeczy. Część z nich dotknęły ostre zaburzenia stresowe, u innych
rozwinęło się PTSD.Na szczęście jest w kraju miejsce gdzie mogą odnaleźć pomoc. Jest nim Klinika Psychiatrii i Stresu Bojowego Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
*
Głównym bohaterem trzeciego
odcinka „Kompanii Braci” produkcji Stephena Spielberga jest szeregowiec Albert
Blithe. Dziesięcioodcinkowy serial opowiada prawdziwą historię kompanii „E”
506. Pułku Piechoty Spadochronowej amerykańskiej 101. Dywizji
Powietrznodesantowej. Podczas walk o Carentan pvt. Blithe w wyniku stresu
bojowego utracił wzrok. Objawy wycofały się po krótkim czasie. Ani w zbiorowej świadomości ani w
polskim kinie nie mamy szeregowych Blithe’ów. My mamy „niezłomnych”.
Żołnierz 101. Dywizji Powietrznodesantowej pvt. Albert Blithe w wyniku dużego stresu związanego z desantem i działaniami bojowymi podczas walk w normandzkim Carentan stracił na pewien czas wzrok. Blithe jest głównym bohaterem jednego z odcinków "Kompanii Braci", w którym mocno wyeksponowano problem stresu bojowego. |
I na koniec niezwykle ciekawy wywiad z prof. Stanisławem Ilnickim, wojkowym psychiatrą ze szpitala "na Szaserów". Warto przeczytać: Niewidoczne rany
Od chwili gdy pewnego razu odkryłam ten blog jestem pod ogromnym wrażeniem. Doskonałe, ciekawe teksty i informacje, które trudno znaleźć gdzie indziej. I jeszcze to, że autor, miłośnik historii WW2, jest trzeźwo myślącym człowiekiem i ma krytyczny stosunek do tego pseudo patriotycznego szamba, które teraz wraz „wyklętymi”, „niezłomnymi”, próbami coraz silniejszego podporządkowania grup rekonstrukcyjnych politykom, jakąś szaleńczą i chorą, wzorowaną na zakłamanych sowieckich wzorach, mitologią, leje się nam na głowę.
OdpowiedzUsuń